Reklama

„Mamo, ja nie chcę już tam chodzić” – tak, według mamy, zaczął mówić jej syn po sprawdzianie z polskiego. W liście kobieta opisuje sytuację, która wydarzyła się na oczach całej klasy.

„Nie piszcie tak jak Józio”. Jedno zdanie, a w domu lawina

„Nauczycielka oddała prace, zatrzymała się na sprawdzianie mojego syna i powiedziała głośno: ‘Nie piszcie tak jak Józio’. Potem zaczęła wyliczać, co zrobił źle. Wszyscy patrzyli na niego jak na winnego czegoś strasznego”.

Chłopiec miał dostać informację zwrotną, a dostał etykietkę. Mama pisze wprost, że to było „karygodne zachowanie”, bo skrytykowanie pracy przy całej klasie nie tylko boli, lecz też odbiera dziecku zaufanie do szkoły. „On wrócił do domu czerwony na twarzy, milczący. Następnego dnia zaczął narzekać na ból brzucha. Potem pojawiły się wybuchy złości, których wcześniej nie było. Jak mam mu wytłumaczyć, że szkoła jest fajna, skoro ktoś go tam ośmiesza?”.

W takich historiach najbardziej uderza to, że upokorzenie nie musi być wielkie i teatralne. Wystarczy jedno wtrącenie. Dla dorosłego to może być „motywowanie”, dla dziecka sygnał: jesteś gorszy, jesteś przykładem błędu. I nawet jeśli klasa po chwili o tym zapomina, w głowie ucznia ten komentarz zostaje na długo.

Publiczne porównywanie. Najczęstsza broń, która trafia w samoocenę

Autorka listu podkreśla też, że podobnych momentów w szkole jest więcej, często mają formę niby-żartu albo „dyscypliny”. Wskazuje, że nauczyciele czasem nie zauważają, że mówią do dzieci z pozycji siły. I że te słowa nie wiszą w powietrzu, tylko spadają na konkretnego ucznia.

Jakie zachowania potrafią zawstydzać dzieci najbardziej? Z rozmów z rodzicami wynika, że wciąż powtarzają się takie teksty jak:

  • „Zobacz, Kasia umie, a ty dalej nic”.
  • „Taki duży, a zachowujesz się jak maluch”.
  • „Nie odzywaj się, bo tylko przeszkadzasz”.
  • „Kto się nie nauczył, niech wstanie”.

Najgorsze są porównania, które robi się publicznie. Dorosłym może się wydawać, że to „mobilizuje klasę”, w praktyce uruchamia rywalizację i strach. Uczniowie uczą się wtedy tylko tego, że szkoła to miejsce upokorzeń.

W liście czytelniczki jest jeszcze jedno mocne zdanie: „Mój syn nie jest leniwy. On się po prostu boi”. I to właśnie sedno. Zawstydzane dziecko zaczyna kojarzyć szkołę z zagrożeniem. Mogą pojawić się bóle brzucha, głowy, mdłości. Może być złość, wycofanie, płacz, spadek ocen. Nie dlatego, że dziecko „odpuszcza”, tylko dlatego, że jego zasoby idą na radzenie sobie z napięciem.

dzieci w szkole
Zawstydzane dziecko zaczyna kojarzyć szkołę z zagrożeniem, fot. AdobeStock/spass

Co mogą zrobić rodzice?

  • Po pierwsze, posłuchajcie dziecka na spokojnie, bez bagatelizowania. Zdanie typu „nie przejmuj się” często brzmi dla niego jak: twoje uczucia są nieważne. Lepiej powiedzieć: „Widzę, że to było dla ciebie trudne. Opowiedz mi dokładnie, co się stało”.
  • Po drugie, nazwijcie problem. Nie chodzi o to, żeby robić wojnę, tylko żeby pokazać, że granice istnieją. Rozmowa z wychowawcą albo pedagogiem szkolnym bywa konieczna, najlepiej w formie rzeczowej: co się wydarzyło, jak dziecko to przeżyło, jaki efekt widać w domu.
  • Po trzecie, wzmacniajcie dziecko poza szkołą. Przypominajcie mu, że ocena nie jest miarą wartości, że ma prawo popełniać błędy.

List tej mamy jest ważny, bo pokazuje coś, co łatwo przeoczyć. Zawstydzanie w szkole to nie zawsze krzyk. Czasem ma formę jednego zdania wypowiedzianego mimochodem. Dla dziecka to zdanie potrafi stać się definicją samego siebie. I dlatego nie możemy udawać, że nic się nie stało.

Zobacz też: Zajrzałam do grupy rodziców. To, co kupują dzieciom na święta, przeraża

Reklama
Reklama
Reklama