Rodzi się dziecko. Skąd rodzice mają wiedzieć, jak je wychowywać?

– Złośliwie mogłabym powiedzieć, że w szkołach jest przedmiot „Wychowanie do życia w rodzinie”, który tworzono po to, żeby pomóc dzieciom, nastolatkom i młodym dorosłym w bardziej przemyślanym rozpoczynaniu dorosłego życia i przygotowaniu do roli rodzica. Myślę jednak, że w większości przypadków nie spełnił swojej roli. Zmieniły się też rodziny. Kiedyś były większe, ludzie mogli się od siebie uczyć. Gdy dziecko było chore albo dziwnie się zachowywało, zjawiała się kuzynka, sąsiadka, aby coś poradzić. Teraz nie ma tego naturalnego źródła pierwszej pomocy. Gdy dzieje się coś niepokojącego, rodzice zostają sami. Można powiedzieć, że jest internet, ale żeby z niego mądrze korzystać – wiem, że zabrzmi to paradoksalnie – trzeba mieć jakąś wiedzę i być krytycznym, bo nie można wszystkiego, co tam napisano, przenosić na własne dziecko. Jest dużo poradników i książek, ale również należy czytać je krytycznie. Z wiedzą rodziców nie jest jednak najlepiej. Widzimy, że są pełni niepokoju. Oceniamy ich „po owocach”, gdy posyłają swoje pociechy do przedszkola, a przedszkolanki narzekają, że dzieci są niesamodzielne.

Reklama

W czym się ta dziecięca niesamodzielność przejawia?

– Dziecko siada, wyciąga ręce i nogi, bo trzeba je ubrać, a nie próbuje tego robić samo. To jest bardzo powszechne zjawisko w przedszkolach. Trzeba uczyć dzieci mycia rąk, a przecież powinny to umieć z domu. Jest problem z jedzeniem, z samodzielnym zaspokajaniem potrzeb fizjologicznych. Myślę, że to efekt nadmiaru opieki, która ubezwłasnowalnia dziecko. Jasne, że my, dorośli, sami lepiej i szybciej umyjemy i uczeszemy malucha. Nie myślimy jednak, że odejmujemy mu w ten sposób poczucie, że zrobił coś sam – może krzywo, może nie najlepiej, ale jednak własnoręcznie.

Zobacz także

Jaki grzech poza wyręczaniem popełniają jeszcze rodzice?

– Cały czas starają się towarzyszyć dziecku. A dwu-, trzylatek potrzebuje sytuacji, w których może się potknąć, poczuć przykrość, gdy ktoś mu wyrwie zabawkę. Jak ma tego doświadczyć, gdy zawsze jest przy nim mama, tata, babcia albo opiekunka?

Czytaj też: Jak nie przesadzić z nadmiarem opieki?

Bo malucha przecież strach zostawić samego...

– To cieplarniane wychowanie bardzo mnie dziwi. Jak rozmawiam z młodymi rodzicami i zachęcam ich do wspominania własnego dzieciństwa, okazuje się, że było ono podobne do mojego – w gromadzie dzieci, na podwórku, na ulicy. Nie było dorosłego, który bez przerwy nad nimi siedział i pilnował, czy nie jest za ciepło, czy nie chce się jeść, pić, iść do toalety.

Polecamy: Nadopiekuńcza mama, czyli kto?

Mówi się, że kiedyś było bezpieczniej.

– I to właśnie słyszę, kiedy pytam, dlaczego rodzice wychowują swoje dzieci inaczej. A przecież można mieć otwarte okno, żeby widzieć malucha na podwórku, można umówić się z innymi mamami, że nawzajem pilnujemy sobie dzieci, można siedzieć nie na brzegu piaskownicy, w której ono się bawi, ale dalej na ławce. Pytam rodziców, czy nie ufają swoim pociechom, czy nie wierzą, że one sobie poradzą. Można tak przeorganizować dom, żeby dać dziecku swobodę i jednocześnie mieć je na oku. Gdy jestem w kuchni, maluch nie musi być cały czas ze mną, może bawić się w przedpokoju, bo wiem, że w razie czego zainterweniuję. Taki rodzic Wielki Brat, który nadmiernie kontroluje, szkodzi najbardziej, bo oducza dziecko ufania sobie i swojej zaradności. Skoro mama wszystko widzi, to wszystko zrobi, a skoro jestem samo, muszę sobie jakoś radzić.

Czytaj też: Jak uczyć dziecko pomagania innym?

[CMS_PAGE_BREAK]

Dorosły musi towarzyszyć dziecku w różnych sytuacjach choćby po to, by reagować, kiedy dzieje się coś niedobrego, ale przecież nie może być przy nim cały czas. Musi odpowiadać na jego pytania, ale nie zawsze od razu. Powinien stawiać granice, aby mieć czas na własne życie: „Wrócimy do domu, zajrzymy do komputera i wtedy ci o tym opowiem, teraz robimy co innego”.

Jak pomóc dziecku w nauce samodzielności?

– Zwykle robimy coś dla dziecka, ale poza nim. Szykujemy kolację, ono przychodzi, zjada, a my sprzątamy. A gdyby w przygotowaniu posiłku brała udział cała rodzina – trochę sobie żartujemy, jest miło, dziecko przy okazji obserwuje i uczy się, mama mówi: „Potrzymaj mi to”, „Podaj talerz”. Za chwilę będzie umiało nakrywać do stołu i poczuje się pełnoprawnym członkiem rodziny.

Obejrzyj: Sprzątanie z dzieckiem - to może się udać!

Kiedy dziecko powinno dostać pierwsze obowiązki?

– Jak najwcześniej. Gdy już chodzi w miarę samodzielnie, powinno po sobie sprzątać zabawki. Dzieci chętnie to robią, chętnie także pomagają rodzicom, np. przytrzymują szufelkę, gdy mama zamiata. Czują się dowartościowane, potrzebne, np. gdy razem idziemy do kuchni przygotować śniadanie. Obowiązek to coś, co robi się trochę dla siebie, trochę dla innych. Dobrym przykładem jest opieka nad domowymi zwierzętami. Rodzice często ingerują, bo dziecko przestało się zajmować kotkiem, pieskiem, ptaszkiem. A ono jest za małe, by samo pamiętało. Zamiast je wyręczać, lepiej codziennie zapytać, czy papuga ma zmienioną wodę, czy ziarenka są posprzątane.

Ale dość szybko przychodzi taki moment, że maluchy są mniej chętne do współpracy.

– W drugim, trzecim roku życia dziecko musi wybić się na niepodległość, musi nam się przeciwstawiać, być uparte, a rodzice powinni nauczyć się to znosić. Wtedy rodzi się u niego przekonanie, że można zrobić coś po swojemu, że nie musi być cały czas grzeczne i posłuszne, a ktoś, kto ma władzę, nie może go stłamsić.

Czytaj też: 6 irytujących zachowań dziecka - jak sobie z nimi radzić?

Tylko że rodzice wcale się tym buntem nie cieszą...

– Martwią się, przypisują sobie winę, że robią coś źle. A ja bym powiedziała: skoro dziecko się buntuje, to jest zdrowe, czuje się bezpiecznie, ma zaufanie, to znaczy, że dobrze je wychowujecie. Bo co ono właściwie robi? Testuje granice, sprawdza, na co mu pozwolicie. Nie ma się wtedy co kłócić, jaki szalik do jakiej kurtki założyć i gdzie zjeść śniadanie. Jadłam je z moją córką parę razy pod stołem, ale potem pilnowałam, żeby wszystko posprzątała. Dajmy dziecku możliwość decydowania: „Masz swój plan? Dobrze, ale potem pomyśl, czy to nie przeszkadza innym”.

Czytaj też: Bunt dwulatka - 7 sposobów na nieznośne dziecko

[CMS_PAGE_BREAK]

A jeśli wychowujemy źle, to skąd mamy to wiedzieć?

– Pierwszym sygnałem, że dzieje się coś niedobrego, są negatywne emocje. To znak, że trzeba się zastanowić nad sobą samym: czy może mam mniej czasu i dlatego dziecko zaczęło mnie irytować, czy może źle się czuję i to nie dziecko, tylko ja sobie nie radzę. Zwykle pojawia się niepokój albo złość (ja czegoś chcę, a dziecko nie), w naszej relacji zaczyna iskrzyć, mam wrażenie, że patrzę na dziecko i go nie poznaję. Nie zawsze jest to dowód, że coś idzie źle. Może rodzic po prostu nie zauważył, że nie ma już słodkiego bobaska, ale kilkuletniego chłopca czy dziewczynkę z własnym zdaniem. Warto sobie uprzytomnić, jakie jeszcze zna się dzieci i porozmawiać z ich rodzicami, jak sobie radzą. A jeśli niepokój nie mija, mamy internet, specjalistów, książki. Zawsze trzeba jednak zadać sobie pytanie, czy czyjeś rady sprawdzą się u mojego dziecka. Wiele mam mówi: „Ja nie mogę tak postąpić, ja muszę spokojnie dziecku wszystko wytłumaczyć”. A to świadczy, że dobrze rozumieją swoje pociechy.

Przedszkola oczekują od dzieci samodzielności, a rodzice od przedszkoli, by uczyły literek i cyferek.

– Coś takiego porobiło się z rodzicami, że chyba przestali pamiętać własne dzieciństwo i rozumieć, do czego jest okres przedszkolny. Pierwsze pięć lat życia to nie czas, by uczyć dzieci czegokolwiek, ale by tworzyć podstawy do nauki. Jeśli dziecko wyniesie z domu mocne podstawy, nauka czytania i pisania idzie szybko.

Jakie to podstawy?

– Rozumienie tego, co się mówi, mówienie o swoich potrzebach, odpowiadanie na pytania, słuchanie, np. przez chwilę, co mówi babcia, umiejętność rysowania. Jeśli dziecko tego nie potrafi, to i w szkole, i w przedszkolu jest dramat. Nawet jeśli rodzice są bardzo ambitni i chcą dziecko czegoś uczyć, nie powinni zapominać, że ono potrzebuje poukładać sobie w głowie nową wiedzę. A najlepiej pomaga w tym zabawa. Za mało jest wspólnych zabaw na podłodze w układanie klocków, jeżdżenie na plecach, takich, gdzie jest się blisko z dzieckiem także w sensie fizycznym.

Poznaj: 8 prostych sposobów, jak uszczęśliwić dziecko

A co z zabawkami dla dzieci? Jakie i w jakiej ilości są najlepsze?

– Dzieci często chcą takie zabawki, jak mają rówieśnicy i nie ma sensu się temu przeciwstawiać, bo będą nieszczęśliwe. Co do ilości, liczy się umiar. Sprawdza się stara prawda – jak czegoś jest dużo, to tak, jakby tego nie było. W pięknie urządzonym, pełnym zabawek pokoju dziecko może się nudzić i biegać za mamą z pytaniem: „Co ja mam teraz robić?”. Zawsze namawiam rodziców, by część klocków czy pluszaków chowali na pewien czas, aby był efekt nowości. Dziecko bardziej niż zabawek potrzebuje czasu na twórczość. Zachęcam do zabaw w robienie zabawek. Chce pojazd kosmiczny? Stwórzmy go z kartonu po komputerze. Marzy o domku dla lalek? Zróbmy go z dzieckiem np. z szuflady, a kiedyś – jeśli nas stać – kupimy gotowy i postawimy obok.

Polecamy: 7 zabawek wszech czasów - dziecięce hity

Czy pieniądze pomagają w wychowaniu dziecka?

– Dzisiaj często nieszczęśliwe są dzieci zamożnych rodziców. Choć mogą zwiedzić pół świata, wejść na Kilimandżaro, pojechać do Japonii, pieniądze zaczynają odgradzać je od normalnego życia, od kontaktów z ludźmi na różnym poziomie materialnym. Istnieje również zagrożenie oddzielenia dziecka od rodziców. Jeśli mam dużo pieniędzy i czas dla dziecka, to świetnie, ale gorzej – jeśli za te pieniądze kupuję czas innych ludzi, którzy nim się zajmują: wynajmuję guwernantkę, instruktorów. Im młodsze dziecko, tym większa wiąże się z tym strata, bo jest wychowywane i edukowane przez obcych ludzi. Gorzej sytuowani rodzice nie są na straconej pozycji. Jeśli mogą poświęcić dziecku swój czas, dają mu coś cenniejszego nic superzajęcia i drogie zabawki.


Prof. dr hab. Anna Brzezińska, psycholog, kierownik Zakładu Psychologii Socjalizacji i Wspomagania Rozwoju na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Lider edukacji wczesnoszkolnej w Instytucie Badań Edukacyjnych w Warszawie. Założyła Aktywny Mały Uniwersytet Latający, który dociera do dzieci w małych ośrodkach z zajęciami propagującymi naukę.

Reklama

Czytaj też: Mamo, pobawisz się ze mną - dlaczego zabawa z dzieckiem jest taka ważna?

Reklama
Reklama
Reklama