Reklama

Olga Frycz należy do tych gwiazd, które lubią dzielić się z fanami swoim życiem prywatnym. Aktorka jakiś czas temu przyznała, że rozstała się z ojcem córki i teraz sama ją wychowuje (choć pozostaje z byłym partnerem w dobrych relacjach. Mężczyzna był obecny m.in. na przyjęciu Helenki z okazji jej pierwszych urodzin). Jak jej idzie? Jak każda mama kocha córkę całym sercem i chce dla niej jak najlepiej, co nie zmienia faktu, że małe dzieci bywają… nieznośne. Gwiazda zdradziła na swoim profilu na Instagramie, jak poradziła sobie w jednej z takich kryzysowych sytuacji. Będziecie zdziwieni!

Reklama

Gdy lizak już nie wystarcza

Wyobrażacie sobie sytuację, gdy stoicie w kolejce w sklepie lub w innym miejscu pełnym ludzi, a wasze dziecko marudzi, płacze, krzyczy i nie chce przestać? Prawdopodobnie nerwowo szukacie wtedy w torebce choćby jakiejś drobnej przekąski, która zamknęłaby (dosłownie!) buzię malca choć na moment. Olga Frycz przytoczyła sytuację, która miała miejsce w ostatnich dniach, i w której nawet słodki lizak nie okazał się pomocny. Aktorka napisała na Instagramie:

„W drodze na dworzec w moje dziecko wstąpił demon. Była „marudna” (delikatnie mówiąc). W kolejce po bilet ludzie patrzyli na mnie z politowaniem. Sytuacja była na tyle poważna, że już nawet czupaczups truskawkowy nie dawał rady. Na peronie tłum ludzi, ja z wózkiem i drącym się dzieckiem stałam w krótkim rękawku wyrozbierana, bo zły nastrój córki sprawił, że zimne poty mnie oblały. Byłam zawstydzona i zażenowana, że ni w ząb ni w oko nie umiałam sobie poradzić z moim bąbąbąbelkiem. Wstyd na cały centralny”.

Miałyście kiedyś podobnie? Jesteśmy pewne, że każdej mamie choć raz (albo milion razy) się to przydarzyło. Co zrobiła aktorka? Sama nie znalazła pomysłu, jak w tej sytuacji uspokoić dziecię, ale z odsieczą przybyła jej inna gwiazda. Jej patent na ucieszenie dziecka jest mocno kontrowersyjny, ale (w tym przypadku) okazał się bardzo skuteczny.

Adrianna Biedrzyńska pomogła Oldze Frycz uspokoić córkę

Olga kontynuowała swoją historię w instagramowym poście. Napisała, że gdy już cała spalała się ze wstydu, nagle naprzeciw wyszła jej Adranna Biedrzyńska, którą ją wyściskała i natychmiast zaczęła szukać u Helenki… czerwonej wstążeczki! „Szybko zapytała: ‘A gdzie to dziecko ma […] czerwoną kokardkę?’ No a ja na to, że nie ma czerwonej kokardki, ale ma różowy kombinezon... Co za idiotyczna odpowiedź. Nie skumałam, o co chodzi z kokardką. Adrianna wyciągnęła z torby czerwoną wstążkę i zawiązała kokardę na wózku. Dziecko płakać przestało w jednym momencie i przespało dwie godziny w pociągu”.

Czerwona kokardka przy wózku: co znaczy ten zabobon?

Jak napisała Olga Frycz, „czerwona kokardka i intensywność jej koloru ma przyciągać wzrok jako pierwsza, przez co osoba z urocznymi oczami spogląda najpierw na nią i tam zostawia urok, po czym może bezpiecznie spojrzeć na dziecko”. Aktorka skwitowała sprawę, że rankiem przed wyjściem z domu odwiedził ją listonosz z przesyłkami i to na pewno przez niego Helenka tak płakała na dworcu. „Następnym razem najpierw przez lekko uchylone drzwi pomacham mu przed nosem kokardką” – dodała gwiazda.

Wy też przypinacie dzieciom czerwone kokardki do wózków? Wierzycie w takie przesądy, czy uważacie, że to tylko babcine zabobony, których nie warto (albo nawet nie wolno) przestrzegać? Jesteśmy bardzo ciekawe waszych opinii!

Źródło: instagram

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama