Haiden Morgan urodził się na statku wycieczkowym, cztery miesiące przed terminem porodu. Ważył jedynie 680 gramów. Mieścił się na dłoni. Statek, na którym urodził się znajdował się 14 godzin od portu, a więc małemu nie można było szybko udzielić specjalistycznej pomocy. Nikt nie dawał mu żadnych szans na przeżycie – nawet pokładowy lekarz w to nie wierzył, dlatego tuż po porodzie poinformował matkę Haidena, że poroniła. Ta jednak uparła się, by zobaczyć ciałko synka. Okazało się wtedy, że chłopiec jednak żyje.

Reklama

Zobacz także: Kangurowanie wcześniaków – kontakt z rodzicem lepszy niż inkubator

Walka o życie chłopca i wyścig z czasem

Matka postanowiła walczyć o swoje dziecko, robiła wszystko, by utrzymać go przy życiu. Jej determinacja wpłynęła na postawę załogi. Lekarz i pozostali członkowie personelu medycznego przygotowali dla chłopca prowizoryczny inkubator. Owinęli malca świeżymi ręcznikami i schowali w kuchence mikrofalowej, którą wcześniej wyłożyli torebkami z solą fizjologiczną. Aby jego główka nie traciła ciepła, owinęli ją zwykłą podpaską.
Gdy matka i lekarz walczyli o życie chłopca, kapitan statku robił wszystko, by jak najszybciej dotrzeć do portu w Puerto Rico. Dotarli tam dwie godziny wcześniej niż pierwotnie zakładano.

Pobyt w szpitalach

Na chłopca czekała tam już karetka pogotowia, która przewiozła do szpitala na oddział neonatologiczny. Po kilku dniach chłopiec odbył kolejną długą podróż, tym razem do szpitala dziecięcego w Miami w Stanach Zjednoczonych. Haiden pozostanie w nim prawdopodobnie aż do grudnia, jednak lekarze oceniają jego stan jako bardzo dobry – chłopiec rozwija się prawidłowo.
Chłopiec zdobył już miano "Wojownika", bo przez cały czas dzielnie walczy o lepsze życie.
Jego najbliżsi mają nadzieję, że historia chłopca zainspiruje innych. Ich przesłanie to: "nigdy się nie poddawaj".

Twitter
Reklama

Polecamy: Jak rozwijają się wcześniaki?

Zobacz także
Reklama
Reklama
Reklama