Napiszę szczerze, że nie spodziewałam się takiego ogromu pracy w pierwszej klasie. Dzieci dopiero co wyszły z przedszkola, a nauczycielka zasypała je robotą. Boję się, że moja Martusia zrazi się przez to do szkoły.

Reklama

Codzienna praca domowa to gruba przesada!

Marta poszła do pierwszej klasy radosna i ciekawa tych wszystkich nowych rzeczy, które ją tam czekają. Teraz codziennie wraca do domu z plecakiem ważącym tonę, górą książek i pracą domową, która zajmuje jej z godzinę! Wygląda na taką zmarnowaną... Przecież po całym dniu jest już nieźle wymęczona. A w domu jeszcze szlaczki, kolorowanki, zadania z liczeniem... Sama już za tym nie nadążam. Nie pojmuję, jak można zadawać tyle maluszkom, które dopiero zaczynają naukę.

Myślałam, że może córka nie zdążyła zrobić wszystkiego na lekcji i musi nadrabiać w domu, ale nie – pani leci z materiałem jak szalona od początku roku szkolnego. Rozdaje dzieciom dodatkowe kserówki z ćwiczeniami, każe rysować i trenować pisanie.

Nie wiem, kiedy to biedne dziecko ma znaleźć czas na zabawę. Czy pani w ogóle o tym nie myśli? Czy we wszystkich szkołach tak jest? Nigdy nie popierałam rodziców, którzy robią lekcje za dzieci, ale teraz sama pękłam. Wczoraj usiadłam i zrobiłam stronę szlaczków za Martusię, żeby ona chociaż przez pół godziny pobawiła się w spokoju wieczorem. Powiedziałam jej, że ona już świetnie sobie radzi ze szlaczkami i nic się nie stanie, jak ja jej coś tam uzupełnię. Ucieszyła się i pobiegła do swoich lalek.

Nie zamierzam robić tego więcej. Ale szczerze mówiąc, jeśli nadal będą tak męczyć moje dziecko, to nie wiem, jak to się skończy. A że wyjdę na matkę wariatkę? Trudno.

Zobacz także

Maria

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama