Pandemia utrudnia dostęp do podstawowych badań, powoduje, że kobiety rodzą w osamotnieniu i stresie, ale chyba najgorszy jest brak empatii ze strony lekarzy i położnych - zgodnie twierdzą mamy, które urodziły w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Dla wielu z nich poród był tak dużą traumą, że nie zdecydują się już na kolejną ciążę.

Reklama

Poród w pandemii: trauma na całe życie

Wraz z wybuchem pandemii zaczął się koszmar wielu ciężarnych. Kobiety z dnia na dzień straciły dostęp do badań i opieki medycznej, wciąż są zmuszane do rodzenia w maseczce, a do tego pozbawia się je wsparcia bliskiej osoby przy porodzie. Ogromnym problemem jest też odseparowanie od dziecka po porodzie i strach przed koronawirusem wśród personelu medycznego. Położne nie chcą zajmować się rodzącymi, które nie mają na twarzach maseczek, panuje znieczulica, a przedmiotowe traktowanie rodzących jest na porządku dziennym. Jak dramatyczna jest sytuacja rodzących w czasie pandemii, świadczą historie kobiet przytoczone przez portal rynekzdrowia.pl:

„Nie mogłam doprosić się jedzenia. Kiedy pojawił się lekarz, wykonał pomiar cukru, podał glukozę i zdecydował o nagłym CC, bo synkowi spada tętno. Dzisiaj mając przed sobą dokumentacje medyczną, wiem, że najniższe tętno syna wynosiło 110 i spadek miał miejsce przed podaniem glukozy. Po podaniu wszystko wróciło do normy. Nie to jednak było najgorsze… Koszmar dopiero miał się zacząć. Podano mi znieczulenie w kręgosłup. Podczas tzw. próby bólu powiedziałam lekarzowi, że wszystko czuję, chyba mi nie uwierzył. Kiedy rozcinał brzuch zaciskałam zęby, choć czułam że zemdleję z bólu, ale kiedy rozszerzał nacięcie nie wytrzymałam. Ból był nie do opisania. zaczęłam krzyczeć. Anestezjolog kazał im przestać. Podano mi coś dożylnie. Zasnęłam.”

„Po porodzie dziecko położono mi tylko na moment. Zaraz zabrała go pani neonatolog, krzycząc, że nie mogę go przytulać, bo mogę być zakażona. Sama była bez maseczki, w T-shircie, podobnie zresztą jak doktor, który odbierał poród. Najgorsze jednak było to, że do uzyskania wyniku nie mogłam zobaczyć synka. Trwało to półtorej doby.”

„Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Białej Podlaskiej. Trzeba rodzić w maseczce, a jak się nie ma lub zdejmie, to panie położne odmawiają pomocy. Rodziłam 5 godzin 35 minut w maseczce.”

Zobacz także

Indukcja porodu trwała cztery doby. Porodu nie wywołał ani dwukrotnie założony cewnik foleya, ani oksytocyna. O 7 rano, czwartego dnia, błagałam o zrobienie cięcia, ale położna mnie wyśmiała. Lekarka przebiła pęcherz twierdząc, że wtedy pewnie poród ruszy. No, ruszył... Nagle poczułam niesamowity ból. Traciłam świadomość. Wówczas do sali wszedł lekarz i stwierdził, że rodzimy. Ja nie czułam nic prócz bólu. Kazali przeć, mówiłam że nie wiem jak, krzyczeli na mnie „Nie tak! Źle pani prze!” Nagle słyszę: Uszykujcie vacuum. Vacuum się odessało. Podajcie kleszcze. Kleszczami również nie udało się urodzić. "Szykujcie sale, jedziemy na cięcie". Syn urodził się w ciężkiej zamartwicy, dostał tylko 3 pkt. w skali Apgar. Był wentylowany przez pierwsze 4 minuty.”

Trudno się dziwić, że wiele kobiet zarzeka się, że poród w pandemii był ich ostatnim. Na szczęście nie wszędzie tak jest, w niektórych szpitalach wróciły porody rodzinne. Sprawdź, gdzie rodzić, żeby uniknąć rozczarowań.

Źródło: rynekzdrowia.pl

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama