Warszawskie Miasteczko Wilanów ma być synonimem prestiżu i luksusu. Po awanturze o dyskont spożywczy, który nie pasował mieszkańcom do tego założenia, przyszła pora na... piaskownicę! Mieszkańcy jednego z osiedli prowadzą krucjatę przeciwko piaskownicy, bo – jak podkreślają w bardzo wymownym ogłoszeniu – jej obecność pod oknami obniży wartość mieszkań! Wiadomo: hałas, wózkowe, kto chciałby tak mieszkać? Od placów zabaw to są przedszkola, a nie ekskluzywne enklawy ludzi, którym się w życiu udało.

Reklama

Obcy pod oknem! Zło!

Zdjęcie ogłoszenia umieściła na swoim profilu na Facebooku Anna Dziewit Meller, z komentarzem: "Czy może być bardziej - niż to ogłoszenie z Miasteczka Wilanów - czytelny znak naszych czasów?". W ogłoszeniu czytamy, że mieszkańcy osiedla wybrali ciche podwórko i spokojne miejsce, bez obcych zaglądających im w okna. A teraz – o zgrozo! – inni chcą im ten spokój zburzyć! Piaskownicą!

Na szczęście przyzwoitych ludzi nie brakuje, bo ogłoszenie spotkało się z dużą krytyką. Ludzie w komentarzach piszą o roszczeniowości, o zgorzknieniu i absurdzie mieszkania na osiedlu, kiedy chce się spokoju i ciszy. Odezwała się nawet mieszkanka tego osiedla, która mieszka na parterze, a okna jej sypialni wychodzą na sporne miejsce: "Jest tam wspaniały ogród, którym chętnie podzielimy się z dziećmi, a miejsce na piaskownice też się znajdzie" – napisała pod postem Anny Dziewit Meller. Zdarzają się jednak głosy mówiące o tym, że plac zabaw oznacza hałas. To prawda. Ale nie żyjemy w próżni, przestrzeń miejska należy do wszystkich jej mieszkańców. Musimy nauczyć się nią dzielić. Musimy nauczyć się życzliwości.

To niestety nie pierwsza akcja warszawiaków, która każe zastanowić się nad życzliwością mieszkańców stolicy: był prof. Mikołejko i jego głośny protest przeciwko "wózkowym", byli mieszkańcy osiedla, którzy rysowanie po chodniku nazwali "dewastacją chodnika" i była matka, którą wyproszono ze sklepu, bo z dzieckiem to chodzi się na plac zabaw, a nie na zakupy... To smutne, bo Warszawa - ze swoimi parkami i atrakcjami - jest fantastycznym miejscem do życia dla rodzin i szkoda, że takie rzeczy się tu dzieją. A może tak jest w całej Polsce?

Zobacz także

Odpowiadam autorom ogłoszenia (muszę, bo się uduszę!)

Widok radości dzieci może popsuć dzień nawet najbardziej opanowanym i spokojnym z nas, rozumiem to doskonale. Już od dłuższego czasu (czyli odkąd mam dzieci) wiem, że rodziny powinny mieszkać w specjalnie wyznaczonych terenach, by nie razić swoim widokiem oczu osób bezdzietnych i starszych, nie mącić spokoju klatek schodowych dziecięcymi głosami i nie brudzić ścian kołami rowerków. O pchaniu się na chodniki z wózkiem nawet nie wspomnę, bo taka roszczeniowa postawa mamusiek woła o pomstę do nieba.

Sąsiadka z dołu kiedyś powiedziała nam, że przeszkadza jej, że moje dzieci... chodzą. W ogóle jej się nie dziwię, ja też lubiłam, jak leżały w łóżeczkach. Czym prędzej zakupiłam najdroższą i najgrubszą wykładzinę dywanową i mięciutkie kapcie, żeby stłumić kroki nieletnich. Potem zakupiłam konsolę do gier i posadziłam dzieci przed telewizorem. Teraz przynajmniej nie chce im się chodzić po mieszkaniu. Jak wychodzimy z domu, zapycham im buzie lizakami, żeby nie odzywały się na klatce schodowej. Pal licho próchnicę, wolę to, niż brak szacunku dla sąsiadów i spadek wartości mieszkania.

Założę się, że autorzy ogłoszenia żałują, że dekretem wspólnoty mieszkaniowej, tudzież innej spółdzielni, nie mogli zakazać rodzinom z małymi dziećmi wprowadzania się do ich bloków. A przecież jest tyle wspaniałych lasów (nie da się wyciąć wszystkich drzew, prawda?), gdzie mogliby zamieszkać wszyscy ci, którzy nie lubią ludzi. Nie musieliby nawet chodzić do delikatesów po trufle, wystarczyłoby wyciągnąć rękę. Leśniczówki i sioła są bardzo trendy, status byłby zachowany, a może nawet pomógłby pokonać kilka szczebli w górę drabiny świetności. Warto to przemyśleć.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama