Reklama

„Gloria victis” Elizy Orzeszkowej to nowela wspomnieniowa gloryfikująca polskie tradycje powstańcze. Autorka, wykorzystując baśniową narrację utworu, nawiązuje do dramatycznych wydarzeń z lat młodości i swojej działalności społecznej m.in. jako łączniki partyzantów powstania styczniowego. Streszczenie oraz test online, do którego link znajdziesz na końcu tego tekstu, przybliży ci problematykę tej szkolnej lektury oraz wyjaśni znaczenie umieszczonej w tytule łacińskiej maksymy.

Reklama

O co chodzi w „Gloria victis” – geneza i problematyka

Utwór „Gloria victis” to osobista deklaracja Elizy Orzeszkowej, swoisty manifest i publiczna prośba o przywrócenie godności oraz pamięci poległym walczącym o wolność i niepodległość ojczyzny w latach 1863-84. Pisarka nie może pogodzić się, że polegli podczas powstania styczniowego młodzi ludzie popadli w zapomnienie. Opowiadanie zostało napisane 50 lat po dramatycznych wydarzeniach, w których brała udział także Eliza Orzeszkowa.

„Gloria victis” - streszczenie szczegółowe

Fabuła utworu oparta jest na licznych retrospekcjach, a rolę narratora pełni zantropomorfizowany las na Polesiu.

Nowela „Gloria victis” rozpoczyna się opisem wiatru, który przemierza lasy Polesia. Wiatr muska drzewa, a one witają się z dawno niewidzianym przyjacielem. Wspominają o dramatycznych wydarzeniach sprzed 50 lat, których były świadkami.

„Działy się tu i stawały rzeczy dziwne, rzeczy głośne, dzwoniące, płaczące, rozlegające się krzykami, jękami…”.

Poruszony słowami drzew wiatr wlatuje na wielką polanę otoczoną wysokimi drzewami.

„Czuję krew! O! długo, przedługo ziemia wydaje z siebie woń krwi swych dzieci, ludzi! Słyszę jęki! O, długo, przedługo powietrze trzyma pod obliczem nieba jęki dzieci jego, ludzi! Tu był bój jakiś i tu były zgony! Tu były rany, tętenty koni, krzyki! Mówcie, drzewa kochane, opowiadajcie, mówcie!”.

Drzewa opowiadają, że polana jest zbiorową mogiłą młodych, bezimiennych i zapomnianych bohaterów, którzy przelali swoją krew za ojczyznę. Pamięć zmarłych czczą tylko rośliny, które obsypują kwieciem mogiły poległych powstańców.

Dąb

Gdy nastała „zorza wieczorna w purpurze i płomieniach”, swoją opowieść zaczął snuć dąb.

Na polanie młodzi, pełni wiary i nadziei powstańcy założyli obozowisko. I chociaż różnili się ubiorem, wszyscy mieli „czapki czworokątne barwy amarantusów albo polnych chabrów” (granatowe czapki były znakiem charakterystycznym powstańców styczniowych – przyp. red.). Ich dowódcą był Romuald Traugutt, którego dąb porównuje do Leonidasa. Docenia jego poświęcenie, waleczność, odwagę i mądrość.

Dąb wspomina także Marysia Tarłowskiego, młodego powstańca, który „był wątły, drobny, na twarzy różowy i biały, a oczy miał jak u dziewczyny łagodne, nieśmiałe, czyste i tak błękitne, jak te niezapominajki (…). Był młodym uczonym, takim, co się u ludzi nazywa naturalistą”.

Maryś miał młodszą siostrę, Anielkę. Rodzeństwo było ze sobą bardzo zżyte, pomagało sobie wzajemnie. Jako sieroty byli zdani tylko na siebie.

Do rodzeństwa jeszcze przed powstaniem dołączył Jagmin. Od tego czasu młodzi przyjaciele są nierozłączni, a między Anielą a Jagminem rodzi się uczucie.

Maryś o planowanym powstaniu dowiaduje się dziesięć dni wcześniej od Jagmina: mają spotkać się w Dziatkowiczach, a potem udać się za Kanał Królewski, do lasów horeckich. Anielka, która przeczuwała, jaki może być koniec powstania, „tak płakać poczęła, że aż całe wątłe jej ciało w tym płakaniu kurczyło się i drżało, aż jasne włosy rozsypywały się po ramionach i na szarą sukienkę przez palce przeciekały strumienie łez”. Jednak wiedziała, że patriotycznym obowiązkiem każdego Polaka jest walczyć o wolność ojczyzny, dlatego nie powstrzymywała ani brata, ani przyjaciela.

Świerk

Następnie swoją opowieść snuje świerk. Zaznacza, że nie został stworzony, by mówić o tym jak „kłębiły się ciała ludzkie i we wrzawie bojowej, w stuku gromów, w ulewie ogromnych błyskawic krew z nich ciekła na trawy, mchy, kwiaty i wsiąkała w drżącą od huku i hałasu ziemię…” Jego zadaniem jest dawać „gniazdom ptasim przytułek bezpieczny”. Dlatego świerk wspomina radość, z jaką las przyjmował wracających z walk powstańców.

Po jednym z takich powrotów do obozowiska Romuald Traugutt wywołuje Marysia Tarłowskiego. Świerk wspomina: „Oto ten mały Tarłowski w tej chwili, o! wcale, wcale do białej i różowej dziewczyny niepodobny. Plamy krwi miał na odzieży i rękach, a pośród twarzy, przez dymy i kurzawę uczernionej, oczy błyskały mu niespokojnie, boleśnie, prawie ponuro”.

Traugutt publicznie dziękuje młodemu powstańcowi: „Życie mi dziś uratował. Cudem odwagi je uratował; cud, że nie zginął sam. Dziw, że w tym dziecku mieszka taki lew! Nie za to wdzięcznym mu, że żyję, lecz za to, że was jeszcze jako klamra sprzęgam i że jeszcze razem z wami służę nie żadnemu panu ziemskiemu, ale Umęczonej, że jeszcze służę. Uczcijcie w nim dzielnego rycerza Umęczonej! Ja mu dziękuję”.

Mimo ogólnej radości w obozowisku Maryś pozostaje smutny, niespokojny. I tylko świerk go rozumie. Wie, że Tarłowski nie został stworzony do walki.

Brzoza

Brzoza potwierdza słowa świerka, Maryś Tarłowski był „rozkochany w geniuszu natury”. Wspomina nocną rozmowę między Marysiem a Jagminem. Młodzi powstańcy zastanawiali się, jak będzie wyglądał świat, ich życie po powstaniu.

Maryś krytycznie wypowiada się o wojnie, która w ocenie powstańców jest nieunikniona. „Bo chociaż przedmiot walki najdroższy jest i święty, przelana w niej krew ludzka trucizną w żyły spływa i rany zadane ranami kładą się na tych, co je zadają. Gniew, ból, śmierć to sępy pasące się na trupach radości, słodyczy i nadziei ludzkich. Zły ród przeciw sobie samemu szpony ich wystawiający! Nędzny ród krótko żyjący, którego synowie nawzajem sobie skracają życie! Nieszczęsny ród, zewsząd w ciele swym i w duchu swym zagrożony, którego synowie nawzajem ciałom i duchom swoim grożą! O! Kiedyż będzie inaczej? Czy kiedykolwiek będzie inaczej? Dlaczegóż nie urodziłem się w tej porze późnej, gdy świat będzie inny, albo w tak wczesnej, aby oczy moje nie potrafiły otworzyć się na to, że mógłby być inny, gdyby, gdyby ludzie byli inni!”.

Z nocnej rozmowy Marysia z Jagminem płynie gorzka konstatacja: jeśli powstańcza walka będzie miała wpływ na przyszłość kraju, to ich „już na ziemi nie będzie”.

Dąb

Stary dąb wspomina krwawy dzień. Do obozowiska przybył Kalikst Radowicki. Wysłaniec poczty obywatelskiej przekazał Trauguttowi złe wieści: wojska wroga są coraz bliżej lasów horeckich. Wszyscy są świadomi klęski, jednak Romuald Traugutt stara się podnieść morale powstańców.

Dąb wspomina jego słowa: „Ci, co zginą, będą siewcami, którzy samych siebie rzucą w ziemię jako ziarno przyszłych plonów. Bo nic nie ginie. Z dziś zwyciężonych dla jutrzejszych zwycięzców powstają oręże i tarcze. Lecz oni z siebie dobędą wszystkie siły, wszystkie swe siły męstwa, karności, wytrwania, aby zwyciężyć. Bojowy okrzyk ich: >. Z tym okrzykiem na śmierć czy na zwycięstwo do boju!”.

Posłaniec przynosi także Marysiowi list od siostry, jednak nie on nie ma czasu, aby go przeczytać. Rozpoczęła się bitwa.

Dąb opowiada, że był świadkiem walk. „Po obu stronach padały trupy. Lecz nie wszyscy upadający byli trupami. Upadł stąd niedaleko i rozciągnął się na paprociach mały Tarłowski. Ale żył…”. Jagmin pomógł przyjacielowi, przeniósł go do szpitala obozowego, a sam wrócił na pole walki.

Wrogie wojska zaatakują prowizoryczny szpital polowy. Walczący powstańcy chcą uratować swych braci broni, jednak jest już za późno. „O, Jezu! Nie było już w namiocie rannych ani lekarzy. Były tylko trupy w krwi broczące i jeszcze otrzymujące nowe rany, umilkłe albo w strasznym konaniu charczące. A pośrodku tego pola mordów dokonanych dokonywał się już ostatni. Na ostrzach kilku pik osadzony i wysoko wzniesiony w powietrze mały Tarłowski twarz białą jak chusta wystawiał na rdzawoczerwony blask słońca. Męczeńska twarz ta o umierających oczach, z czerwonym sznurkiem krwi od złotych włosów do ust konwulsją wstrząsanych poznała jednak przyjaciela, ręka szybkim ruchem rzuciła ku niemu jakiś przedmiot czerwony i głos mdlejący zawołał:

— Jagmin! Siostrze!

Ostatni dar, ostatnia myśl, ostatnie słowo! Jak ptak czerwony chusta krwią ociekająca zleciała na szeroką pierś dowódcy jazdy, lecz w tejże chwili upadł pod nim koń jego, kulą ugodzony i on sam wśród tłoku, dymu, wrzasku, stuku wystrzałów, ulewy ognistych błyskawic — zniknął!…”

Dzwonki

Dzwonki wspominają, że wiele lat później, jesienią, na polanę przyszła Aniela. W jej oczach odbijała się „samotność tęskniąca, gorzka”. Kobieta długo leżała na mogile, opłakując utratę dwóch najważniejszych mężczyzn w jej życiu. Pożegnawszy się z bratem i ukochanym wbiła w ziemię mały krzyżyk i odeszła. Od tego czasu nikt więcej nie zjawił się na polanie – zbiorowej mogile powstańców.

Od tego czasu „dwie rzeczy były niezmienne. Zawsze stała tu wysoka od ziemi do nieba samotność z obliczem niemym. I ciągle płynął tędy nieśmiertelny strumień czasu, niestrudzenie szemrząc: Vae victis! Vae victis! Vae victis!…” (łac. Vae victis – biada zwyciężonym). Jednak wiatr, poruszony tą historią ociera łzy i postanawia napisać inne zakończenie tej tragicznej historii. Zrywa się z całą mocą, wznosząc okrzyk: Gloria victis! (łac. Gloria victis - chwała zwyciężonym).

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama