Reklama

– Młoda (24 lata), zdrowa (regularnie się badałam, łykałam kwas foliowy) i ma szczęście. Tak o sobie myślałam, kiedy już w pierwszym miesiącu po odstawieniu pigułek zrobiłam test ciążowy i okazało się, że TAK – zaczyna swoją opowieść nasza Czytelniczka, Iwona (28 lat).

Reklama

Czytaj jej historię, w której opowiada, jak w ciąży walczyła nie tylko z mdłościami, ale też z… tasiemcem:

Pierwszy test, pierwsze dziecko, pierwsze wspólne z mężem, wielkie emocje, oczekiwanie i szczęście! Test zrobiłam szybko, szybko 1. badanie USG, już w 8. tygodniu chwaliłam się wszystkim (wiem, że to nie było rozsądne), że będę mamą. Dwa tygodnie później dowiedziałam się, że w moim ciele mieszka nie tylko moje dziecko.

Coś dziwnego na majtkach

Nic mnie nie bolało, nie chudłam. Nie działo się nic niepokojącego. Miałam trochę typowych, ciążowych dolegliwości – z rzadka poranne mdłości i wielka senność. Do czasu, kiedy pewnego dnia (ok. 9-10. tygodnia ciąży) zobaczyłam na majtkach coś dziwnego. Białe, malutkie… fragmenty czegoś. Jakby kawałki pestek słonecznika albo drobne cząstki makaronu. Dzień później zobaczyłam to samo w toalecie, w stolcu. Przestraszyłam się. Pojechałam od razu do ginekologa. Kiedy mu to powiedziałam, on… też się przestraszył. Mówił coś o cesarce, ciąży pod nadzorem. Kazał mi pilnie jechać do szpitala zakaźnego. Tam pracują najlepsi specjaliści od chorób pasożytniczych.

Pojechałam na ostry dyżur. Mocno zawstydzona (młoda, przestraszona nie przywykłam do opowiadania o tym, jak wygląda moja kupa) opowiedziałam o tym, co się dzieje. Usłyszałam, że „to pewnie tasiemiec”. Spokojnie. Flegmatycznie wręcz. Ja prawie zemdlałam! Powiedziano jeszcze, żebym przyszła w przyszłym tygodniu, bo wtedy będzie pewna pani doktor, która zna się na tym najlepiej. Zero przejęcia, emocji. Powiedziano, że to „raczej nie grozi ciąży”, że mam spokojnie przyjść za kilka dni. Spokojnie?! Byłam roztrzęsiona! Beczałam całą drogę do domu. Potem pół nocy.

Czuję, że coś we mnie żyje

Mówiłam, że będzie okropnie. Teraz się zacznie.
Z każdym dniem było gorzej. Głównie wieczorami, np. kiedy brałam kąpiel czułam, że z mojej pupy coś wychodzi. Najpierw miałam wrażenie, że nie jestem w stanie opanować zwieraczy, że to może fragment kału. Nie, to wychodziły te białe kawałeczki.

Płakałam przerażona. Trudno było o tym z kimkolwiek rozmawiać. Jak opowiadać takie szczegóły ukochanemu? Byliśmy jeszcze przed 1. porodem, wydawało mi się, że będę dla niego zawsze piękną, zmysłową kobietą. Byliśmy na tym etapie, kiedy udawaliśmy, że dziewczyny nie puszczają bąków, co dopiero grubsze sprawy. Albo robaki! Jasne, trochę żartuję, ale naprawdę, nie jest łatwo, a wtedy było dużo trudniej, o tym opowiadać.

Płakałam też przy posiłkach – zastanawiałam się, czy to, co jem, będzie dla mojego maleństwa, które rośnie pod sercem, czy dla tego robala. Taka była moja wiedza. Że tasiemiec żywi się tym, co jemy. Starałam się jeść zdrowo dla dziecka, ale bałam się, że te witaminy „podtuczą” mojego tasiemca. Brrr. Straszne wspomnienie!

Diagnoza i… odroczone leczenie

W końcu zostałam przyjęta przez lekarkę, która „się na tym najlepiej zna”. Była starszą, kostyczną, oschłą osobą. Ja, coraz bardziej roztrzęsiona, czekałam na choć jedno dobre jej słowo, choć obietnicę, że zaraz tego problemu nie będzie. Niczego takiego nie usłyszałam.

Najpierw było badanie przez odbyt. Musiałam uklęknąć. Pani wkładała mi palce do pupy. Sorry, piszę, jak było.
Długi wywiad i spokojna diagnoza: Tak, pewnie tasiemiec.
Kolejne słowa były dużo gorsze. – Normalnie leczy się to dość szybko. Jednak środki, które się podaje przy tasiemcu są bardzo toksyczne, mogą mocno zaszkodzić dziecku. Nie wolno pani ich teraz łykać. Proszę donosić ciążę, urodzić, a po odstawieniu dziecka od piersi przyjść do mnie i przepiszę receptę – usłyszałam.
Popłakałam się znowu. Oczywiście nie chciałam łykać trucizny, która może zrobić krzywdę mojemu dziecku. Ale byłam pewna, że nie wytrwam tylu miesięcy z tym robalem. Ciągle go czułam w odbycie – te malutkie, ruszające się fragmenty wychodziły ze mnie kilka razy dziennie! Za każdym razem były w kale. To był koszmar. Naprawdę.
Lekarka, kiedy zobaczyła moje łzy, starała się lekko pocieszyć – zapewniała, że ciąża „powinna” się dobrze rozwijać. Choć miałam wrażenie, że nie prowadzi za często ciężarnych pacjentek z tasiemcem.
Dodała, że stare, ludowe i dobre metody „leczenia” tasiemca to jedzenie często śledzi i pestek słonecznika. Robal ich nie lubi i wychodzi w dużych kawałkach. O jeny! Nie wiedziałam, czy chcę dużych kawałków. Naprawdę nie wiedziałam, jak to przetrwać. To miała być pierwsza, wspaniała ciąża. A trwał jakiś ohydny koszmar.

Mój organizm wybrał dziecko

Kilka dni przepłakałam. Śnił mi się mój brzuch, w którym nie ma miejsca dla dziecka, bo rośnie ohydny robal… Starałam się żyć normalnie, ale nieustająco myślałam o tasiemcu.
Kilka dni po wizycie u tamtej lekarki wybrałam się na miasto. Pamiętam to doskonale, choć minęło już kilka lat. Szłam ulicą, gdy poczułam straszny ból brzucha i natychmiastową konieczność skorzystania z toalety. Nie było szansy na dojechanie do domu. Przechodziłam obok jakiejś przychodni. Weszłam, wbiegłam do toalety. Brudnej, publicznej toalety. Myślałam, że mam rozwolnienie. Tymczasem wydaliłam z siebie prawdopodobnie całego tasiemca. W klozecie nie było stolca. Była cała masa białych, ruszających się kawałków. Wyglądało to, jakby ktoś wywalił kilka porcji spaghetti. Takiego grubszego, drobno pokrojonego (1-, 2-centymetrowe kawałki) i ruszającego się. Znowu się poryczałam. Nie wiedziałam wtedy, że powinnam płakać ze szczęścia!

Tego dnia moje problemy z robalem się skończyły. Nigdy więcej nic nie widziałam, nie czułam. Lekarka powiedziała mi potem, że „mój silny, zdrowy organizm sam zdecydował, że chce karmić i rozwijać dziecko, wydalił tasiemca”.

Syn urodził się zdrowy i duży (4,5 kg). Po 10 miesiącach karmienia piersią przeleczyłam się profilaktycznie, ale nigdy więcej tasiemca nie widziałam. I nie chcę widzieć.
Skąd on się w ogóle wziął? Tego nie wiem. Z tatara? Ponoć mógł być nawet na nieumytej sałacie czy ogórkach. Dla mnie ważne jest tylko to, że z nim wygrałam!

Reklama

Zobacz też: Pasożyty mogą utrudniać zajście w ciążę i utrzymanie jej! – film

Reklama
Reklama
Reklama