Moje dziecko, moja sprawa. Kilka słów o udzielaniu porad
Proszę mi nie doradzać. W razie potrzeby zapytam. Umiem.
Przeczytałam ostatnio tekst: Moje dziecko ma kłopoty? Powiedz mi o tym! i zamarłam. Droga Sylwio, jesteś pewna? Odważnie.
Ja tej odwagi nie mam. Bardzo się cieszę, że moja mama przychodzi czasem z poradą w kwestiach wychowawczych. Nieźle jej wyszło, zatem jej rady sobie cenię.
A poważnie? Niestety wszyscy się wtrącają. Nieprzerwanie, niezapowiedzianie mam co chwilę dobrą radę. Najczęściej od obcych ludzi.
Tematy do rozmowy? Proszę:
– Czapeczki.
– Kurteczki.
– "On się ubrudzi".
– "Pani nie widzi, że on ... i trzeba...".
– "Widzę tu stopę płasko-koślawą".
– "T. ma na pewno zapalenie ucha".
Ludzie, serio?!
Podsumujmy to ogólnym: Ja bym go lepiej wychowała. Cudnie. Nie mówię, że jeśli coś bardzo kłuje w oczy nie należy ze mną rozmawiać, ale kochani, z pomyślunkiem i ostrożnie. Ilość chorób zauważona przez przyjaciółkę-lekarkę u mojego syna mogłaby przynajmniej posłużyć za podręcznik dla hipochondryków. A ja mam sporo przyjaciółek...
I Sylwio, "kłopoty" nie są sprawą wszystkich i według mnie nie każdy może przyjść do mnie i mi te swoje podejrzenia przedstawiać, więc nie, nie możemy się tak umówić. Chyba, że z Tobą, bo Twoje zdanie sobie cenię.
Jest szansa, że jestem po prostu nieporadna. Znajomi zaprzeczają, ale kto to wie, skoro zabraniam im mówić?