Reklama

Karmienie piersią może uratować dziecku życie? Tak, to żadna przesada! – przekonała się o tym Agata Krawiec, mama trzyletniego Kacpra, urodzonego w 30. tygodniu ciąży. Posłuchajcie co mówi o swoim doświadczeniu karmienia piersią:

Przed moim porodem wcale nie byłam taka pewna, że będę karmić piersią. Oczywiście wiedziałam, że karmienie naturalne to najlepsze, co można dać dziecku, ale kiedy myślałam o praktyce, a nie o teorii – to planowałam, że mniej więcej po pierwszym miesiącu wprowadzę karmienie mieszane: raz piersią, raz butelką.

Układałam sobie, że nocami wprowadzę jedną butelkę, w ciągu dnia też jedną, dzięki czemu uda mi się zachować laktację, tak długo, jak będę chciała, a jednocześnie nie będę musiała spędzać całej doby na karmieniu. Bardzo mi zależało na tym, żeby po porodzie zachować odrobinę swobody. Wydawało mi się, że o karmieniu wiem wszystko, tymczasem (jak się potem okazało) nie wiedziałam nic.

Przede wszystkim nie wiedziałam tego, że zamiast urodzić swojego synka po 9 miesiącach ciąży – urodzę go o 3 miesiące za wcześnie.

Zobacz także

Nie wiedziałam, że pierwsze tygodnie mojego macierzyństwa spędzę, wyjąc nad inkubatorem mojego dziecka. Że na początku nie będę mogła go nawet dotknąć, a kiedy już lekarze mi pozwolą go trzymać za nóżkę a potem nosić skóra do skóry – to będę się bała to zrobić. Bo będę wolała nie dotykać i nie tulić swojego dziecka, niż ryzykować, że się wychłodzi poza inkubatorem.
Kto nie przeżył takich chwil, nigdy ich sobie nie wyobrazi, bo ludzka wyobraźnia ma bardzo ciasne granice.

Umiecie sobie wyobrazić, że patrzycie na swoje dziecko podłączone do respiratora, bo nie umie samo oddychać?

Kiedy urodziłam, nie umiałam uwierzyć, że w ciąży godzinami rozmyślałam o tym, kiedy będę mogła podać butelkę i co powinnam robić, żeby moje piersi nie obwisły w okresie naturalnego karmienia.

Po porodzie kształt moich piersi był ostatnią rzeczą, o jakiej bym myślała. Raczej modliłam się wtedy o to, żeby mieć pokarm i o to, żeby moje dziecko w końcu dostało mleko do buzi, a nie przez sondę do żołądka.

Pamiętam dokładnie dzień, kiedy przystawiłam mojego synka pierwszy raz do piersi. Pielęgniarki pocieszały mnie, że wkrótce on nauczy się ssać i karmienie nie będzie już mnie bolało – tymczasem ja płakałam nie z bólu, ale ulgi. Bolało strasznie – po dwóch dniach moje brodawki wyglądały, jakbym starła je pumeksem do krwi, ale uwierzcie, ten fizyczny ból zupełnie się nie liczył, w porównaniu z tym, że moje dziecko w końcu ssało! Połykało. Budziło się z głodu. Płakało, i to coraz głośniej, bo miało coraz więcej siły.

W tych pierwszych tygodniach po porodzie zrozumiałam, czym może być karmienie piersią. W przypadku wcześniaków takich, jak mój syn, karmienie piersią to często kwestia życia i śmierci. Dosłownie.

Wiecie co to jest martwicze zapalenie jelit? To śmiertelna choroba, która grozi wcześniakom – na oddziale patologii noworodka poznałam mamę, której dziecko zachorowało na to kilka dni po narodzinach. Nie było karmione pokarmem naturalnym, nawet nie wiem, czemu – być może ona nie miała pokarmu, być może nie mogła karmić z innych powodów. Powtarzam, nie wiem. Pamiętam jednak, że przez kilka dni nie było pewne, czy lekarzom uda się uratować jej dziecko. Krew w pieluszce, bezdech, sepsa – każda z tych rzeczy z osobna niesie dla wcześniaka bezpośrednie ryzyko śmierci! Nie wiadomo do końca, jakie są bezpośrednie przyczyny martwiczego zapalenia jelit, ale za to wiadomo, że w dużym stopniu zapobiega mu właśnie mleko mamy. Wszyscy lekarze mi mówili, że to, że mój syn nie musiał balansować na granicy życia zawdzięcza m.in. mnie i mojemu mleku!

Fotolia

Teraz, kiedy od mojego porodu minęło już kilka lat, jestem przekonana, że karmienie piersią uratowało też i mnie.

To, że umiałam się pozbierać po moim przedwczesnym porodzie, zawdzięczam w dużej mierze temu, że mogłam zająć się czymś innym niż obserwowaniem oddechu mojego syna w inkubatorze. Że miałam jakiś plan działania i nie musiałam bezsilnie patrzeć na to, co się dzieje. Ściągałam pokarm laktatorem nawet 15 razy w dzień i w nocy – i cieszyłam się, że mogę to robić! Płakałam ze zmęczenia, nieraz usypiałam z tym laktatorem przypiętym do piersi – ale wolałam czuć zmęczenie niż strach o życie mojego dziecka! Jeszcze raz powiem: kto tego nie przeżył, to nie będzie w stanie sobie tego wyobrazić…

Nienawidzę wspominać tamtych pierwszych miesięcy po porodzie, ale wiem, że tamten czas dużo mnie nauczył.

Chciałabym, żeby moje doświadczenie pomogło innym przyszłym mamom w podjęciu decyzji o karmieniu piersią. Pamiętajcie: wcale nie musicie karmić. Karmienie czy niekarmienie nie czyni z nikogo lepszej ani gorszej matki. Ja jednak wiem teraz, że karmienie piersią to jest wielki przywilej, dzięki któremu możemy uratować życie naszemu dziecku.

Reklama

Czytaj także: Gdy będziecie płakać ze zmęczenia, przypomnijcie sobie o mnie – pisze mama

Reklama
Reklama
Reklama