Reklama

„Zobacz, synku, ale cwel!" - mówię do mojego trzecioklasisty, pokazując mu zdjęcie jakiegoś kolesia na fejsie. „Totalna ciota!" - zgadza się ze mną syn. Zamieszczam stosowny komentarz pod fotą tego człowieka, a moje dziecko śmieje się do rozpuku. Następnego dnia dzwoni do mnie matka jego kolegi z klasy, skarżąc się, że mój syn nazwał jej dziecko pedałem. „No i dobrze zrobił" — myślę sobie, — „skoro zakładasz mu takie pedalskie ciuchy".

Reklama

Czego życzysz swojemu dziecku?

Opisana sytuacja nigdy nie miała miejsca w moim domu. Nie mogłaby się wydarzyć i to z wielu powodów. Dlatego, że nie hejtuję w internecie i stawiam znak równości między internautą a człowiekiem w realnym świecie. Także dlatego, że nigdy nie używam takich słów w odniesieniu do innych ludzi. Oraz dlatego, że jestem w pełni tolerancyjna i takiej otwartości na innych uczę dzieci. Bez żadnego wysiłku mogę jednak wyobrazić sobie taką scenkę w domach internetowych hejterów. A ty?

W facebookowej grupie dla rodziców czytam pełne żalu posty o tym, że dzieci są w szkole dręczone przez rówieśników. Zwierzeniom towarzyszą pełne niedowierzania reakcje: „Co się dzieje z tymi dziećmi?". To się dzieje, że uczą się nienawiści i agresji od nas. Wszystkich piszących w internecie. Dorosłych ludzi. Swoich rodziców także.

Przemoc rodzi przemoc

Czym jest hejt? Według definicji „Słownika języka polskiego PWN" jest to „obraźliwy lub agresywny komentarz zamieszczony w Internecie". Słowo to pochodzi od angielskiego wyrazu „hate", czyli „nienawiść". Tyle definicji, ale hejt to dużo więcej. Hejterskie komentarze to mowa nienawiści. Sieją nasiona agresji w naszych umysłach, a te dokarmiane brakiem życzliwości kiełkują i rosną w siłę. Zasiewają się w umysłach naszych bliskich. W sercach naszych dzieci.

Hejt to ból. Celowe zadawanie cierpienia drugiemu człowiekowi. Dużo go w przestrzeni publicznej, kiedy podnoszone są kontrowersyjne tematy. Polityka. Homoseksualizm. Aborcja. Hejtu nie brakuje także w grupach społecznych, które w założeniu powinny się wspierać. Karmienie butelką. Cesarskie cięcie. Spanie z dzieckiem. Szczepienie. Brzmi znajomo? Tak, bo hejt to nie tylko fora polityczne, ale i grupy dla rodziców. Na naszym rodzicielskim podwórku kochamy nienawidzić się nawzajem.

Jan Kowalski szczyci się hejtem

Internet sam w sobie nie jest zły, ale bywa złym miejscem z powodu ludzi. Tych samych, którzy poza nim nie powiedzieliby nikomu w twarz: ty szmato/debilu/cioto. Kiedyś sądziliśmy, że to anonimowość w sieci pozwala nam obnażać swoje mroczne oblicza, dawać upust złości i frustracji we wrogich komentarzach. Od kiedy żyjemy bardziej w mediach społecznościowych niż poza nimi, ten argument przestaje być aktualny.

Na facebooku znakomita większość hejterów nie wstydzi się pisać obraźliwych komentarzy pod swoim imieniem i nazwiskiem. Gorliwi katolicy wytykają orientację seksualną homoseksualistom, kochające matki nazywają cesarkę wydobycinami, szacowni ojcowie szkalują uchodźców wszystko firmując swoją twarzą.

Hej, jestem człowiekiem!

Pracując w medium internetowym, o hejcie wiemy wyjątkowo dużo. Nawet pisząc o kolce, musimy mieć grubą skórę, bo i za to może nam się dostać. Różnie nam to wychodzi, jedne z nas są bardziej odporne na hejt, inne mniej. Mnie naprawdę zabolało tylko raz, kiedy ktoś zrobił bardzo personalną wycieczkę, wyciągając moje prywatne sprawy w komentarzu pod tekstem. Te w stylu „Nie chciałabym takiej matki" czy „Masz wiadro między nogami i nawet kijem nikt by cię nie dotknął" (tak, to prawdziwe komentarze umieszczone pod moimi artykułami!), strzepuję z pamięci jak brud z buta. Ale to ja.

Wiele moich koleżanek jest wrażliwszych. Bardziej przeżywają obraźliwe i pełne pogardy słowa. Tak samo jest z innymi ludźmi. Nigdy nie wiesz, kto jest adresatem twojego komentarza. Nie znasz jego całej historii. Nie wiesz nic o jego wrażliwości. Samo to powinno wystarczać, żeby w kontaktach z ludźmi tak w internecie, jak i poza nim stawiać przede wszystkim na kulturę osobistą. Bo hejt może zabić. Dosłownie.

#StopMowieNienawiści

Nie mam złudzeń, że zmienimy świat. Nie wierzę, że tragedie wynikające z nienawiści odmienią sposób, w jaki się ze sobą komunikujemy. A jednak mam wiarę, że choć część z nas zatrzyma się i zastanowi. Mam głębokie przekonanie, że możemy zmienić coś na własnym podwórku. Wystarczy chcieć. W domu. W pracy. Na naszym fanpage’u. Spróbujemy? Dla naszych dzieci, dla nas samych?

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama