Jarek Żyliński jest psychologiem wychowawczym i psychoedukatorem, prowadzi warsztaty dla rodziców małych dzieci oraz zajęcia dla kilkulatków. Rozmawiamy z nim o roli ojca w rodzinie i o tym, po co właściwie dziecku jest tata:

Reklama

Mama, wiadomo: rodzi i karmi, a co takiego w życie dziecka wnosi tata? Czy niemowlę w ogóle zauważa go i rozpoznaje?

To prawda, że na samym początku to matka jest dla dziecka najważniejsza. Nic w tym dziwnego: ona przecież tworzy więź z dzieckiem już w ciąży. Chociaż jest dużo czynności, które tata może wykonywać równie dobrze albo prawie tak dobrze jak mama, to jednak dla małego ssaka poczucie bezpieczeństwa opiera się, jakkolwiek by na to patrzeć, przede wszystkim na pokarmie – a tylko kobieta może karmić piersią. Zwykle też jest dużo lepsza od swojego męża w komunikacji niewerbalnej, dużo przyjemniejsza w dotyku dla dziecka. Te wszystkie rzeczy składają się na wyjaśnienie, dlaczego niemowlę łatwiej i szybciej się do niej przywiązuje. Zadaniem ojca będzie więc w początkowym etapie życia dziecka głównie wspieranie kobiety w jej gigantycznym zadaniu opieki nad niemowlęciem. Ale to, co przypada ojcu, też jest bardzo ważną rolą w rodzinie.

Czy to w takim razie znaczy, że tuż po porodzie ojciec nie jest potrzebny dziecku, tylko mamie?

Nie, to byłoby trochę za proste. Ojciec, choć z jednej strony tuż po porodzie ma przede wszystkim wspierać kobietę, to jednocześnie musi być blisko dziecka. Musi budować cegiełka po cegiełce więź z niemowlęciem, bo inaczej, gdy już przyjdzie jego kolej, to będzie jakby z kosmosu. Poza tym nie można powiedzieć, że tata, który wspiera mamę po porodzie, nie robi wtedy nic dla dziecka. Przeciwnie, zapewniając wsparcie matce, dba także o niemowlę.

W jaki sposób to działa?

Kiedy matka – która, przypomnijmy, jest dla małego dziecka opoką bezpieczeństwa – znajduje się w sytuacji stresu, to jej nerwy z automatu przenoszą się na niemowlę. Rolą ojca jest to, aby te sytuacje stresu eliminować albo minimalizować. Zresztą skoro już o tym mowa: nie tylko niemowlęta wyczuwają emocje rodziców. Dziecko w każdym wieku wyczuwa szóstym zmysłem, jeśli coś złego dzieje się w relacji między jego rodzicami. Widać to np. u kilkulatków. W momencie, kiedy w domu zaczynają się sytuacje rozwodowe, to kilkulatek np. nagle zaczyna się strasznie buntować przeciw pozostawaniu w przedszkolu. Bardzo mocno potrzebuje wtedy być w domu, bo czuje, że dzieje się tam coś bardzo ważnego.

Kiedy ojciec mocniej wkracza w życie malucha?

Mniej więcej od końca 1. roku życia dziecka, kiedy ono uczy się samodzielności, zaczyna podejmować wyzwania i siłą rzeczy spotyka się z porażkami. Wstaje, upada, uderza się w nosek, nie może poradzić sobie z wchodzeniem na łóżko. Wtedy ojciec ma za zadanie nie tylko zachęcać malucha do kolejnych prób, ale też jest po to, aby czasem powiedzieć mamie: „Poczekaj. Nie biegnij od razu do niego. Daj mu szansę, żeby samo się podniosło. Nie musisz tak cały czas krążyć nad nim jak helikopter”.

Zobacz także

Czasem jednak mam wrażenie, że dzisiaj to ojcowie są częściej nadopiekuńczy niż mamy.

Rzeczywiście polscy, a nawet ogólniej słowiańscy rodzice są bardzo opiekuńczy. Jak się patrzy na zachód czy na północ od Polski, to tam dzieci mają dużo więcej niż u nas takiego fajnego rozwojowego luzu. Ale wracając do naszego tematu, nie mogę się z tobą zgodzić, że to ojcowie są częściej nadopiekuńczy niż mamy. To jednak mężczyzna od dzieciństwa jest uczony, że emocje to nie jest koniec świata. On widzi, że dziecko płacze, dostrzega jego smutek, ale też jednocześnie widzi, że maluch przez swoje porażki uczy się świata.[CMS_PAGE_BREAK]

Na wspieraniu samodzielności rocznego i starszego malucha rola taty chyba się nie kończy?

Kolejny przełom następuje mniej więcej w 3.roku życia, kiedy u dziecka budzi się świadomość płci. Wtedy już nikt, ale to naprawdę nikt nie jest w stanie ojca zastąpić. Trzy- czy czterolatek bardzo potrzebuje męskiego towarzystwa. Widzę to nieraz, gdy wchodzę na jakieś zajęcia do przedszkola. Wtedy choćby wychowawczyni bardzo się starała zwrócić uwagę dzieci na siebie, to i tak ja już na starcie jestem na lepszej pozycji. Nie muszę nic robić: siadam i dzieci mnie oblegają.

Co na przedszkolnym etapie życia smyka tata powinien robić?

Przede wszystkim pokazywać dziecku, kim jest mężczyzna. Inicjować zabawy siłowe – wszelkiego rodzaju turlanie, siłowanie się, tarmoszenie. Takie zabawy są bardzo pożyteczne, bo poprzez nie dzieci mogą wyrzucić z siebie trochę złości albo nadmiar energii. Kobiety zwykle takich zabaw nie lubią, tymczasem mężczyźni z racji ewolucji mają w sobie potrzebę walki i rywalizacji.

A poza zabawami siłowymi?

Ojciec jest ważny dla kilkulatka głównie z tego względu, że to od niego dziecko uczy się, jak zachowuje się mężczyzna w różnego typu sytuacjach życiowych. Co robi, gdy się boi, złości albo smuci. To może pokazać tylko tata – nie dziadek, nie wujek – bo to tata jest najbliżej dziecka. I tutaj na ojców czeka silna
i groźna pokusa:
zbudowania swojego obrazu jako herosa, który niczego w życiu się nie boi, nigdy nie płacze, nawet szef mu nie podskoczy…

Co takiego w tym groźnego?

Jeżeli ojciec pozwoli, by dziecko uważało go za bohatera, to za kilka lat może mieć problem. Bo gdy ono zacznie dorastać i zauważy, że ojciec herosem jednak nie jest, to ten pomnik, jaki zbudowało w myślach, może runąć z wielkim hukiem. Szczególnie synowie mają potem naprawdę duży bałagan w postrzeganiu kim ojciec jest, a kim nie. Zresztą zgrywanie bohatera w ogóle nie jest ojcu potrzebne, kilkulatek i tak będzie niesamowicie go gloryfikował. W przedszkolach słychać, jak maluchy się przechwalają: „A mój tata to, a mój tata tamto”.

Przez lata utarło się, że ojciec jest ważny zwłaszcza dla synów, tymczasem obecnie coraz więcej mówi się o jego ogromnej roli w wychowaniu córki.

Ojciec jest niezbędny w kształtowaniu się u dziewczynki poczucia pewności siebie. Córka przegląda się w oczach ojca, szuka w nich potwierdzenia swojej wartości. Jego obecność i akceptacja jest dla niej szczególnie ważna w okresie jej dorastania. Poza tym zarówno syn jak i córka przyglądają się relacji między mamą a tatą. To jedyna tak dobrze dla dziecka dostępna relacja między kobietą a mężczyzną: gdzie maluch widzi wszystko, bez cenzury. Nie mówię tu o seksualności bez cenzury, ale o emocjonalności bez cenzury. Maluch widzi jak na dłoni, w jaki sposób rodzice się kłócą, jak się godzą albo jak okazują sobie miłość w codziennym życiu. Jeżeli relacja małżeńska będzie polegała tylko na zaspokajaniu potrzeb dziecka, to ono też to zauważy i się tego nauczy.

Relacje małżeńskie zmieniają się już w ciąży. Często już wtedy przyszli rodzice zaczynają się koncentrować tylko na dziecku.

Tymczasem, tak jak mówiłem już wcześniej, zadaniem mężczyzny jest przede wszystkim wspierać kobietę w ciąży. Ale my to bardzo lubimy robić! Mamy wtedy szansę stanąć na wysokości zadania, wreszcie poczuć się naprawdę potrzebni.

A co, jeśli mężczyznę ta odpowiedzialność przygniecie?

Na początku ciąży może tak być. Ale w równym stopniu dotyczy to kobiety. Ciąża to czas, kiedy oboje są strasznie bezradni. I tutaj też nie ma co zgrywać herosów. Jeśli się boimy, to nie ukrywajmy tego.

Co w takim razie on powinien jej wtedy powiedzieć?

Prawdę. Na przykład: „Jest mi na razie trudno z tą ciążą. Chciałbym się nią cieszyć, będę dążył do tej radości, ale potrzebuję czasu”. Paradoksalnie ta trudna szczerość może ułatwić całą sytuację.[CMS_PAGE_BREAK]

Wszystkie marzymy, że gdy już pokażemy mężowi test, to on się wtedy rozpłacze z radości…

Ale radość z dziecka to jest proces! Lęk na samym początku jest jak najbardziej naturalny. Nie oczekujmy wszystkiego od razu. Ojcowie naprawdę w naszych czasach nie mają łatwo – muszą trochę po omacku szukać swoich ścieżek w ojcostwie. Pierwszy raz w historii świata są tak blisko swoich dzieci. To jest ogromna rewolucja. Myślę, że nasi pradziadkowie nigdy by nie uwierzyli, gdyby im ktoś powiedział, że za sto lat ojcowie będą przewijać, kąpać, chodzić na urlop ojcowski.

Skąd te zmiany?

Na pewno wynikają m.in. z przemian technologicznych. I z wojen. Mężczyźni chodzili na wojny, a kobiety musiały zacząć zarabiać, radzić sobie. I potem, gdy już ten mężczyzna cało i zdrowo wrócił, to musiał znaleźć sobie nowe miejsce w rodzinie. Skoro kobieta nieco weszła w jego rolę, to u niego nastąpiło przesunięcie w stronę kobiecych ról.

I to chyba bardzo dobrze, że tak się stało?

I tak, i nie. Tak – bo mężczyźni mogą dużo fajnych rzeczy porobić przy dzieciach i poza tym mogą razem z kobietą uzupełniać się w rodzinie. A nie – bo pojawiło się dużo niezdrowych presji, kto i jak powinien się zachowywać. Chociażby takie: kobieta powinna wrócić jak najszybciej do pracy. Mężczyzna powinien być przy porodzie. Nie: „powinni”. Jeśli chcą, to w naszych czasach mogą, i to jest fajne. Ale to nie jest obowiązek. Wykorzystujmy możliwości, jakie daje nam świat, ale nie na siłę: sami spokojnie szukajmy swoich puzzli, aby nam i naszym bliskim było dobrze. Jestem zwolennikiem tego, aby ludzie mieli wybór, ale jednocześnie wielkim przeciwnikiem presji czy przymusu.

Są kraje, np. Szwecja, gdzie ojcowie nie zastanawiają się nad tym, czy „być albo nie być” przy porodzie, bo to dla nich jest oczywiste. Nie pamiętają już, że kiedyś i u nich było inaczej.

I na tych przykładach widać moc nabywania ról społecznych. Widać, że potrafimy się zmieniać. Powiedzmy jednak sobie jasno, że kobieta, oprócz nabytej roli społecznej, ma jeszcze predyspozycje biologiczne do budowania więzi z dzieckiem. My, mężczyźni, mamy mózgi wyżłobione przez testosteron prenatalny, który robi swoje, jeżeli np. chodzi o kwestię dominacji, rywalizacji… Nie mamy aż takiego potencjału opiekuńczego co kobiety, choć to nie znaczy, że się nie nadajemy do opieki nad dzieckiem. Nadajemy, ale przychodzi nam to trudniej. Kobieta ma inną bazę i mężczyzna ma inną bazę. Obydwoje mogą nabywać nowych umiejętności i mogą nabyć ich bardzo dużo, ale ojciec nigdy nie będzie lepszą matką, a kobieta nigdy nie będzie lepszym ojcem dla dziecka.

Zawsze się zastanawiam, czy naprawdę rodzice powinni trzymać wspólny front wobec dziecka.

Znowu: i tak, i nie. Nie ma niczego złego w takiej umowie: „Jeżeli dziecko idzie z tatą na plac zabaw, to może chodzić po drabinkach, bo tata się nie boi. Ale jak z mamą – to nie, bo mama się boi”. Jasny podział. To jest taka sytuacja, że wychodzi nasza zadaniowość: jeden rodzic radzi sobie z takimi zadaniami, drugi z innymi. Jeden może się koszmarnie nudzić, czytając bajki, drugi może to lubić. Jest jednak ważne, aby podstawowe zasady były niezmienne.

Czekolada tylko w niedzielę?

Na przykład czekolada w niedzielę. Albo oglądanie bajek po kolacji. Nie ma niczego złego, jeśli ojciec powie: „Z mamą mieliśmy tutaj spór, ale w końcu wspólnie ustaliliśmy, że będzie tak i tak”. Nie ma problemu w tym, że rodzice mają inne poglądy. Ale zasady ustalają wspólnie.

Reklama

Jarek Żyliński o wychowaniu i edukacji dzieci mówi też w swojej audycji w Radiu Bajka i pisze na blogu: jarekzylinski.blox.pl.

Reklama
Reklama
Reklama