Wielka radość i tragedia rodzinna. Depresja skłoniła mężczyznę do odebrania sobie życia. Nie powstrzymała go nawet ciąża żony. O samobójstwie męża dowiedziała się chwilę po narodzinach ich dziecka. Teraz dzieli się swoją historią, by pokazać, jak okrutne żniwa zbiera depresja.

Reklama

W poniedziałkowy poranek Nicole Astill po raz ostatni widziała swojego partnera Patrick, który od dawna cierpiał na depresję. Obudził się w złym nastroju, ostatnimi słowami, które powiedział Nicole będącej w 8. miesiącu ciąży były: "Beze mnie będzie wam lepiej".

Miesiąc później w dniu, w którym Nicole urodziła synka, dowiedziała się, że Patrick odebrał sobie życie. Tak opowiada o tym wstrząsającym doświadczeniu:

"Przez 29 lat mojego życia przez myśl nie przeszło mi, że w dniu, kiedy zostanę matką, zostanę też wdową. Żebyście zrozumieli moją historię, musimy cofnąć się w czasie.

Poznałam Pata w Rzymie. Zwykłam mawiać, że to on zabiegał o moje względy, ale naprawdę było odwrotnie.
Przez pierwsze kilka miesięcy nasz związek był idealny, miałam wszystko, o czym marzyłam. Nie trwało to jednak długo i szybko zauważyłam, że Pat staje się oziębły, wycofany, zamknięty w sobie, walczy ze sobą, by podnieść się z łóżka.

Zobacz także

Nigdy nie miałam do czynienia z osobą cierpiącą na depresję, więc wszystko to było dla mnie nowe. Zawsze starałam się najbardziej, jak tylko mogłam, by podnieść go na duchu, ale gdybym miała wiedzą taką, jaką mam obecnie, prawdopodobnie umiałabym skuteczniej mu pomóc już na samym początku.

Brak pracy i pieniędzy to były główne przyczyny jego frustracji. Nie mógł znaleźć porządnej pracy. Zaczął twierdzić, że jest już zbyt stary i niczego nie znajdzie. Łapał się różnych prac, które nie miały nic wspólnego z jego wykształceniem.

Jego 3 dzieci z poprzedniego związku stanowiły kolejny powód do wewnętrznej walki. Nie widział ich od 3 lat z powodu problemów z eks małżonką. Brak kontaktu z dziećmi odbijał się na nas wszystkich, ale najbardziej na nim.

Listopad 2015 okazał się dla nas zaskakującym. Pat był w siódmym niebie. Był taki podekscytowany i szczęśliwy. Przez kilka miesięcy nie mógł w to uwierzyć! 7 lipca 2016 roku na świat miał przyjść nasz syn. Nie wiedziałam, co będzie dla mnie oznaczać ta data.

Podczas mojej ciąży Pat był bardzo wspierający. Byłam tak podekscytowana, że ciągle rozmawialiśmy o dziecku. Pat wymyślił imię dla dziecka i postanowił zachować je w tajemnicy przede mną do dnia narodzin. Doprowadzało mnie to do szału.

Zbliżając się ku końcowi ciąży, zauważyłam, że Pat znowu popada w nazbyt znajome depresyjne stany. Znowu zaczął się wycofywać, dużo spać i bardzo przybrał na wadze. Leżał w salonie, trzymając się za głowę, mówił, że ma wrażenie, że głowa mu zaraz wybuchnie.

W poniedziałek 30 maja obudziłam się o 6.15 i Pata nie było już w łóżku. Myślałam, że wstał wcześnie, pocałował mnie przez sen, jak robił to każdego ranka i poszedł do pracy. Znalazłam go śpiącego na podłodze w korytarzu. Obudziłam go, pośpieszając, by przygotował się do pracy. Był zdenerwowany, a ja dalej próbowałam go dobudzić. Uderzył w sklepienie, jakby wybuchła bomba. Zaczął wrzeszczeć, krzyczeć, zerwał się z podłogi. Natychmiast cofnęłam się. Próbowałam wytłumaczyć, dlaczego chciałam go obudzić, ale nie dawał mi dojść do słowa.

Jedyne co mogłam zrobić, to pozostawić go, więc wróciłam do sypialni i położyłam się. Słyszałam odgłosy poruszania się po domu, jakby czegoś szukał. Myślałam, że wstał, żeby zapalić. Kiedy usłyszałam kluczyki samochodowe, wstałam i podeszłam do drzwi. Zapytałam, dokąd się wybiera, a on nawet nie odwrócił się do mnie, tylko powiedział: "Będzie wam lepiej beze mnie".

W tak zaawansowanej ciąży nie byłam w stanie go gonić. Zniknął w 2 sekundy. Nie był to pierwszy raz, kiedy tak znikał. Zawsze jednak brał ze sobą telefon, a ja mogłam dzięki temu namierzyć, gdzie jest. Od razu zaniepokoiło mnie, gdy wróciłam do środka i zobaczyłam, że zostawił telefon na kuchennym stole. Wszystko, co mogłam zrobić to liczyć, że wróci za kilka godzin, jak zwykle.

Tego dnia musiałam stawić się w pracy. Robiłam wszystko, jakby to był normalny dzień, ale nie mogłam zebrać myśli. Cały czas krążyły wokół Pata. Jak tylko dojechałam do pracy, zaczęłam mieć bóle brzucha i za namową koleżanek udałam się do szpitala.

Spędziłam w szpitalu większość dnia, gdzie monitorowano pracę serca dzidziusia. Jadąc do domu, byłam chora z niepokoju. Myślałam, że na pewno jest już w domu. Serce mi zamarło, gdy zobaczyłam, że wciąż nie ma jego samochodu. Przez resztę dnia kręciłam się po domu jak szalona. Byłam bardzo zdenerwowana i cały czas liczyłam, że w każdej chwili pojawi się w drzwiach. Ale nie zrobił tego.

Następnego dnia zgłosiłam zaginięcie. Policja pytała, gdzie może być. Powiedziałam, że może w parku. Policja przeszukała park, ale nie byli w stanie go znaleźć. Jeździłam we wszystkie miejsca, które przychodziły mi do głowy po 3-4 razy na wypadek, żeby czegoś nie przeoczyć. Mój tata zapytał mnie w pewnym momencie, co myślę, że Pat robi, a ja powiedziała: "Myślę, że Pat popełnił samobójstwo".

Przez 3 tygodnie prawie nie spałam, nie jadłam. Mój mózg zastanawiał się, gdzie on jest, co robi, choć serce podpowiadało, że nie ma go już z nami. Niezależnie od tego musiałam go odnaleźć. Tliła się też nadzieja, że może odszedł i rozpoczął inne życie.

Musiałam powiedzieć lekarzowi prowadzącemu, co się dzieje, bo nie mogła dłużej w takim stanie być w ciąży. To był 37. tydzień ciąży. Na następny tydzień ustaliliśmy termin wywoływania porodu.

W czwartek 23 czerwca przyjęto mnie do szpitala (...) 24 czerwca to dzień narodzin naszego dziecka. Rodziłam bez męża przy boku, zupełnie inaczej to miało wyglądać.

Nasz syn urodził się absolutnie doskonały!
Byłam zmęczona porodem, więc pomyślałam, że prześpię się chwilę. Jak tylko zostałam sama, zasłoniłam rolety, zgasiłam światło, by zasnąć. Po 2 minutach usłyszałam pukanie do drzwi i słowa, że mam gości. Gości?! Była 23! Otworzyłam oczy, do pokoju weszła moja mama z opuchniętymi oczami, a za nią 2 policjantów.

Nikt nie musiał nic mówić. Padłam na łóżko i krzyczałam, płakałam, aż nie mogłam oddychać. Mama przytuliła mnie, ale nic nie było w stanie ukoić mojego bólu.

Nie wiem, jak długo policja tam stała, nie wiem, jak długo płakałam.
Policja poinformowała mnie oficjalnie, że znaleźli ciało Pata. Tego dnia odebrał sobie życie (...)

Zawsze myślałam, że samobójstwo to samolubne wyjście dla tchórza. Ale po przejściu przez to doświadczenie i rozmowach z wieloma ludźmi zdałam sobie sprawę, że nie ma to nic wspólnego z byciem samolubnym czy tchórzostwem.

Uświadomiłam to sobie kilka dni temu, kiedy udałam się do parku, w którym Pat zakończył swoje życie. Patrzyłam na drzewo, na którym jeszcze były ślady po linie i wyobrażałam sobie jego ostatnie kroki w to miejsce. Dla mnie był to jeden z najdzielniejszych ludzi, jakich znałam.

To również uświadomiło mi, jak bardzo cierpiał, jak bardzo jego życie było podporządkowane depresji. Żaden z jego kolegów nie wiedział, że Pat cierpi od lat na depresję.

Pat miał wiele demonów, które go nawiedzały, ale najgorszą rzeczą było dla niego to, że nie mógł znieść życia bez dzieci, że zawiódł w tej kwestii. Znajomy powiedział mi coś, co mnie bardzo zaniepokoiło: 21 ojców każdego tygodnia w Australii popełnia samobójstwo w wyniku problemów z dostępem do dzieci, naciskami finansowymi i w wyniku niesprawiedliwych orzeczeń sądowych następujących po separacji.

Dzielę się moją historią, żeby mężczyźni zobaczyli, co pozostawiają za sobą, ale przede wszystkim, żeby zaczęli rozmawiać i mówić o swoich problemach, bo nigdy nie są sami.

Źródło: mamamia.com.au

Reklama

Zobacz też: Gdy będziecie płakać ze zmęczenia, przypomnijcie sobie o mnie… – poruszający apel mamy

Reklama
Reklama
Reklama