Jak wychować pewne siebie dziecko – radzi trenerka parentingowa
Dlaczego nie warto dawać dziecku zakazów i nakazów i jak budować dobre porozumienie rodzic-dziecko, tłumaczy Joanna Hudy – trener parentingowy, autorka bloga jakmowic.org.pl oraz książki "Rodzicu, można inaczej".
Proszę wytłumaczyć, kim jest trener parentingowy? W czym może pomóc rodzicowi i dziecku?
Joanna Hudy: To nowa nazwa. Nawet nie wiem, czy oficjalnie funkcjonuje. U mnie powstała z połączenia dwóch ulubionych aktywności: prowadzenia szkoleń i pisania bloga dla rodziców. Szkoliłam w korporacji, a w domu pisałam o wychowaniu. Pewnego dnia oderwałam się od pisania bloga i wzięłam synka na ręce akurat przy ścianie, na której wisiał certyfikat trenera. Synek postukał w dyplom i mnie olśniło. Dlaczego nie szkolę z tego, co właśnie stało się moją główną pasją? I tak zostałam trenerem parentingowym.
W czym pomagam? Rodzicom pomagam przede wszystkim w zrozumieniu, na czym im w roli rodzica najbardziej zależy. Chociaż mam wrażenie, że na moje warsztaty przychodzą rodzice, którzy to przynajmniej przeczuwają. A na pewno wiedzą, czego dla swojego dziecka nie chcą. Szukają narzędzi porozumienia, które będzie oparte na szacunku, empatii i które pozwolą dziecku stawać się bardziej pewnym siebie, asertywnym, empatycznym.
Kiedy rodzic wraca do domu i rozmawia z dzieckiem według tego, czego się u mnie nauczył, daje dziecku to, co jest najważniejsze dla każdego człowieka: ZAUWAŻENIE i ZROZUMIENIE. Zauważa dziecko, widząc jego uczucia i potrzeby oraz akceptuje to, że pojawiły się one u dziecka. Wbrew pozorom jest to ważniejsze niż późniejsze zaspokojenie czy niezaspokojenie dziecka potrzeb. Dziecko widziane i rozumiane czuje się kochane. To punkt wyjścia do współpracy.
Pani filozofia wychowywania jest oparta m.in. na modelu Porozumieniu bez Przemocy. Dlaczego zdecydowała się Pani na wybór właśnie tej metody komunikacji z dziećmi?
JH: Ten wybór był dla mnie bardzo naturalny. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że to nie był wybór, lecz kolejny, oczywisty krok w moich osobistych poszukiwaniach takiego podejścia wychowawczego, które będzie wzmacniać poczucie własnej wartości dziecka, a nie je osłabiać. Od 20 lat, jeszcze w relacji dziecko - rodzic, interesowałam się wszystkim, co mogłoby poprawić tę relację. Obserwowałam, że przy wielkim oddaniu rodziców, ich osobistym poświęceniu dla dzieci, coś nie działa. Tym czymś były właśnie komunikaty. Czyn był moralnie dobry, lecz słowo niszczyło wszystko. A słowo powinno wspierać, nieść akceptację i zrozumienie, niezależnie od tego – jak wspomniałam wcześniej – czy są czy nie ma szans na zaspokojenie potrzeb. Słowem można budować, lecz można także niszczyć.
Dlaczego uważa Pani, że dziecku nie powinno się dawać nakazów?
JH: Bo nakazy i zakazy nie działają. Dokładniej - nakaz działa, kiedy poparty jest władzą rodzicielską, za którą stoi zastraszenie, może nawet szantaż emocjonalny. Działa krótko. Rodzic znika, znika strach i nie istnieje żaden inny powód, aby robić to, co zostało nakazane. W najgorszym przypadku, gdy strach rozciąga się nawet na nieobecność rodzica i dziecko robi to, co nakazane, będzie to robiło do pewnego momentu. Strach minie i zostanie w dziecku pustka, bezsens i poczucie, że było tylko siłą wykonawczą czyjejś woli, narzędziem. To całkowicie odbiera poczucie własnej wartości.
Lepiej informować po co coś trzeba robić, jaki jest tego sens, pokazywać dalsze konsekwencje zrobienia i nie zrobienia czegoś. Pozwolić, aby dziecko samo doszło do tego, że warto coś robić. Jeśli wybierze robienie czegoś i będzie o tym przekonane, poczuje, że samo decyduje o sobie, a to wzmocni jego poczucie własnej wartości.
Czy ma Pani receptę dla rodziców, jak odnaleźć się w dziesiątkach podejść do wychowania dzieci? Tj. jak rodzice mają wybierać, czy być matką-tygrysicą, czy praktykować rodzicielstwo bliskości albo coś jeszcze innego?
JH: Uważam, że każdy z nas - rodziców wie, czego dla swojego dziecka przede wszystkim nie chce, a w dalszej kolejności – chce. Każdy rodzic ma rodzicielską intuicję i ufając jej, na pewno wybierze dobrze. Nie jest ważne, jakie podejście praktykuję, lecz to, czy ono służy mojemu dziecku – to jeden wyznacznik. Drugi – to zastanowienie się, czego w mojej relacji do dziecka brakuje.
Wyrośliśmy w pewnych przekonaniach na temat tego, jak powinny zachowywać się dzieci i jak powinien wyglądać dom. Jeśli świetnie dbam o dom i dietę, organizuję zabawę, może brakuje wsparcia, może czułości, bliskości. Jeśli jestem stanowcza, może również powinnam skupić się mocniej na bliskości z dzieckiem. Jeśli natomiast świetnie wspieram, jestem blisko, powinnam popracować nad wyznaczaniem granic, rodzajem dyscypliny, itd.
A może rodzice jednak są w stanie sami wychować swoje dziecko, bez sięgania po cudze autorytety?
JH: Jestem przekonana, że tak. Robili tak od zarania dziejów. Bez czytania literatury fachowej wychowywali wspaniałe osobowości. Nadmiar wiedzy też może szkodzić. Powtórzę, że według mnie najważniejsze jest, aby zaufać sobie. Przypomina mi się tutaj obraz młodej mamy, która niedawno urodziła i zastęp kobiet jej najbliższego otoczenia (mamy, ciocie, koleżanki) doradzają, co i jak powinna robić dla dziecka. Każda radzi inaczej, a młoda mama z dnia nadzień staje się coraz bardziej skołowana i przytłoczona radami i cudzymi oczekiwaniami. Jedno, co jej pozostaje to każdą radę rozpatrzyć: pasuje mi – przyswajam dla siebie, nie pasuje mi – odrzucam.
Czy takie koncentrowanie się rodziców na dziecku, z jakim mamy dziś do czynienia, jest dla niego na pewno dobre?
JH: Nikt chyba nie lubi być stale pod lupą. Dzieci tym bardziej nie. One potrzebują naszego zauważenia dokładnie wtedy, kiedy po nie przychodzą. W pozostałym czasie potrzebują przestrzeni, aby pobyć same ze sobą, ze swoimi uczuciami. Odnoszę wrażenie, że współczesny rodzic za wszelką cenę próbuje zapełniać czas swoim dzieciom. Dziecko po dniu pełnym zajęć nie ma czasu i często siły, aby przetrawić to, co się wydarzyło. A tego mu po prostu potrzeba. Czasem nawet aż do lekkiego znudzenia, aby dzieci nauczyły się same zagospodarowywać swój czas, wybierać te aktywności, na które mają ochotę, wymyślać sobie zadania odpowiadające temu, co je akurat interesuje. To przestrzeń do rozwijania samodzielności, kreatywności, zaradności, a nawet samoświadomości.
Napisała Pani książkę "Rodzicu, można inaczej. 80 porad wychowawczych w pigułce". Gdyby miała Pani przekazać rodzicom jedną myśl, którą powinni z niej zapamiętać, co by to było?
JH: Rozpoznawaj, nazywaj i akceptuj uczucia dziecka. Będzie dzięki temu czuło się zauważone i rozumiane, przez co będzie chętniej traktować Cię jako życiowego przewodnika, a Ty jako rodzic będziesz wiedzieć w każdej sytuacji, co zrobić, zamiast nakazywać, zakazywać czy karać.
Czytaj też:
- Za moich czasów tak nie było! 5 zmian w wychowaniu dzieci - nie tylko na lepsze
- 5 najczęstszych błędów, które popełniamy w komunikacji z dzieckiem
- Co podcina naszym dzieciom skrzydła?