Marzec to gorący okres dla rodziców chcących zapisać swoje dzieci do żłobków i przedszkoli - właśnie ruszyła do nich rekrutacja. Miejsc mało, a chętnych aż za dużo. Mamy dla was historię ku przestrodze, pokazującą jak trudno dorosłym porozumieć się ze sobą, a dzieci płacą tego ogromne koszty.

Reklama

Kto ma rację?

Dla rodziców nie do przyjęcia była polityka przedszkola polegająca na przyjmowaniu większej liczby dzieci, niż to pierwotnie zakładano. Dla dyrektorki przedszkola rodzice działali na szkodę placówki, poprzez ingerowanie w sposób jej funkcjonowania. A dla dzieci? Te są najbardziej poszkodowane, z dnia na dzień zostały skreślone z listy przedszkolaków, utraciły koleżanki i kolegów, swoją panią przedszkolankę i poczucie bezpieczeństwa. Szkoda, że zafundowali im to opiekunowie! A przy okazji zobaczyły, jak w świecie dorosłych rozwiązuje się konflikty. Prawdziwa szkoła życia!

Przedszkola Montessori uchodzą za elitarne placówki. Ich ideą jest swobodny rozwój dzieci, poprzez wspieranie spontaniczności i twórczości dziecka. Przedszkola cieszą się bardzo dużym zainteresowanie rodziców. Oczywiście tych, których na to stać, bo jest to miesięcznie wydatek ponad 1000 złotych. Konflikt rozegrał się w Niepublicznym Przedszkolu Montessori nr 1 w Gdyni. Na początku lutego kilkunastu rodziców dzieci uczęszczających do placówki założyło grupę na Facebooku, w której mieli wymieniać się uwagami dotyczącymi działalności przedszkola.

Nie ukrywali tego - do grupy zaprosili również jego panią dyrektor. Ale w dyskusji pojawiły się tematy niewygodne dla dyrekcji. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", nie wszystkie uwagi były pozytywne - rodzice zwracali uwagę m.in. na to, że powiększa się liczba dzieci w grupie. Odebrali to jako zagrożenie dla jakości edukacji ich dzieci. Wiadomo, im więcej przedszkolaków, tym mniej czasu na indywidualne podejście opiekuna do każdego malucha. Przedszkole stało na stanowisku, że nic złego nie dzieje się.

"Mam już nie przyprowadzać Zosi"

Po mniej więcej dwóch tygodniach emocje wzięły gór. Pani dyrektor z dnia na dzień skreśliła trzy dziewczynki z listy przedszkolaków - 5-letnią Zuzię i 3-letnią Zosię oraz ich koleżankę 5-letnią Zosię. Rodzice tych dzieci byli szczególnie aktywni w grupie. "Rano, kiedy przyprowadziłam je do przedszkola, dostała do podpisania dokument. Kiedy zapytałam, co to jest, pani powiedziała, że jest to wypowiedzenie natychmiastowe i od jutra mam już nie przyprowadzać Zosi do przedszkola" - mówiła w rozmowie z Radiem Plus matka jednej z dziewczynek.

Zobacz także

Dyrektorka Danuta Uljasz mówi wprost, że wystraszyła się rodziców trójki dzieci. " Wystraszyłam się tych osób, bo szkodziły moim interesom. Robiąc takie zamieszanie, psuje się atmosferę w przedszkolu" - tłumaczyła. Podkreśliła, że bardzo trudno przyszło jej podjęcie takiej decyzji. O rozwiązaniu umowy poinformowała rodziców drogą mailową. Mogła tak zrobić, gdyż w umowie zawartej z rodzicami przy zapisywaniu dzieci do placówki, był zapis mówiący o możliwości jej rozwiązania w trybie natychmiastowym. Danuta Uljasz stwierdziła, że rodzice działali na szkodę placówki poprzez próby wprowadzenia zmian w funkcjonowaniu przedszkola.

Rodzice z facebookowej grupy tłumaczą, że ich celem było, poprzez dyskusję w sieci, wypracowanie wspólnych postulatów, które miały być przedstawione właścicielce placówki. Przyznają, że ością niezgody była rosnąca liczba dzieci przyjmowanych do przedszkola. Rodzice uważali, że doprowadzi to do chaosu w prowadzeniu placówki i obniży jej standard. "Sam byłem świadkiem panującego chaosu, kiedy odbierałem dziewczynki. Nie chcieliśmy, żeby nasze przedszkole stało się przechowalnią, w której codziennie puszczane są bajki" - powiedział jeden z rodziców.

Dyrektorka uważa, że jej decyzja ma poparcie większości rodziców, którym przeszkadzał konflikt. "Większość rodziców uważa, że dobrze zrobiłam. Byli zmęczeni całą tą sytuacją, niesłusznym nagabywaniem mnie i ich" - mówi. Podkreśliła, że próbowała porozmawiać z rodzicami, ale bezskutecznie. Ci z kolei twierdzą, że dyrektorka sama ucinała dyskusję, mówiąc, że wie, jak należy prowadzić placówkę.

Zobacz, jak karuzele świetnie wpływają na rozwój i zmysły dziecka

Bez oceniania, kto zawinił, a kto się do tego przyczynił, jedno można na pewno stwierdzić: to bardzo przykra historia, pokazująca jak dorośli nie potrafią rozmawiać i dążyć do rozwiązywania konfliktu i szukania porozumienia. Smutne, że taką lekcję dialogu muszą oglądać dzieci.

A wy co sądzicie na ten temat? Czy spotkała was podobna sytuacja? Podzielcie się swoim zdaniem w komentarzach!

Źródło: wp, trojmiasto.wyborcza.pl

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama