Mamo, kup mi kajak na Dzień Dziecka! Felieton
… i konsolę i busolę. Lista życzeń wydłuża się z godziny na godzinę. Mogę albo kupić i zbankrutować albo nie kupić i rozczarować. Ratunku!
Odkąd mój syn zorientował się, o co chodzi w Dniu Dziecka , mam przechlapane. Całkowicie i równo przechlapane. Mniej więcej od stycznia raz na jakiś czas zaskakuje mnie pytaniem: „Mamo, kupisz mi kajak na Dzień Dziecka?”. W styczniu odpowiadam, że oczywiście. Niestety, zapominam uwzględnić jeden szczegół – mój syn ma słoniową pamięć. Co prawda, nie używa jej po to, żeby nauczyć się w końcu, w jakiej kolejności idą miesiące („mamo, a kiedy jest Dzień Dziecka?”). Za to listę wszystkich obiecanych prezentów ma w małym paluszku.
Lista prezentów od A do Z
Mniej więcej w połowie maja sytuacja robi się naprawdę groźna. Syn orientuje się w końcu, że dzień dziecka tuż-tuż i wytacza najcięższe działa. Przychodzi raniutko do mojej sypialni i bez zbędnych wstępów (np.: „Dzień dobry, kochana mamo, jak ci się spało?”) strzela: „A pamiętasz, że mi obiecałaś kajak na dzień dziecka?”. Nic nie pamiętam! Nic takiego nie miało miejsca! Zanim zdążę usiąść, on przedstawia kompletną listę żądań.
Okazuje się, że od stycznia do maja zgodziłam się kupić mu na dzień dziecka nie tylko kajak, ale także bardzo wiele zestawów klocków lego, rolki , konsolę, nowy tornister (bardziej kwadratowy – czy ktoś wie, o co chodzi?), a także zabrać go do Legolandu, dokąd pojechał kiedyś kolega Julian i równocześnie na południe Niemiec, gdzie wyemigrowała sąsiadka Majka .
Matka vs. dzień dziecka
Czy ja jestem głupia? Albo lepiej nie mówcie… Muszę się z tego wszystkiego jakoś wyplątać i mam dwa wyjścia z sytuacji – albo w tym roku odwołają Dzień Dziecka, na co bardzo liczę, albo muszę negocjować darowanie części żądań. Przede wszystkim muszę się wykręcić z tych wyjazdów. Dla mojego syna nie jest problemem taka zależność, że Legoland jest w Danii, a południe Niemiec na południu Niemiec. No, przecież powiedziałam, że na...