
Jest jak członek rodziny, przyszywana ciocia lub babcia. Troskliwa, czuła, pomocna, doradzi w każdej trudnej sprawie. Taką nianię znaleźć niełatwo. Przekonały się o tym nasze bohaterki.
Jeszcze w szpitalu, zaraz po porodzie, Ewa prosiła zaprzyjaźnioną pielęgniarkę o pomoc w szukaniu niani. Niby miała jeszcze całe pięć miesięcy do powrotu do pracy, ale wiedziała, że znalezienie opiekunki nie jest łatwe. Gdy dostała wiadomość, że świetna niania już niedługo sprowadzi się do Warszawy, postanowiła na nią cierpliwie poczekać.
I dobrze zrobiła, bo pani Janina od razu jej się spodobała. – Ujęła mnie swoim ciepłem i tym, że na spotkanie przyszła z wnuczką. I z zaangażowaniem mówiła o dziewczynce, którą opiekowała się wcześniej – opowiada Ewa. – Poczułam, że mogę powierzyć jej moją córeczkę.
Dziś dwuipółletnia Honoratka traktuje panią Janinę jak przyszywaną babcię. – Nie mamy problemów z porannymi rozstaniami – mówi Ewa. Już o siódmej rano Honoratka siada u babci Jasi na kolanach. – Dostaję buziaka na pożegnanie – uśmiecha się Ewa. A niania z Honoratką planują, dokąd pójdą dziś na spacer.
Zaufać intuicji
Mniej szczęścia miała Beata. Na poszukiwania miała trzy miesiące. Pierwsza niania bez uprzedzenia wyjechała za granicę. Został jej wtedy miesiąc do powrotu do pracy. Wspólnie z mężem rozwiesili ogłoszenia na okolicznych przystankach autobusowych. Odpowiedziało dwanaście pań. – Były różne – śmieje się Beata. – Jedna oglądała widoki z balkonu, inna mówiła tylko o zapłacie, a w ogóle nie zainteresowała się dzieckiem. A kolejna... po prostu nieładnie pachniała.
Trzynasta (nomen omen) była pani Hania. Spodobała się i Beacie, i... Mikołajowi. Od razu wyciągnął do niej rączki. Referencje nie były potrzebne, Beata zaufała intuicji. – Ciocia Hania przytulała małego, dużo o niego pytała. Czułam, że jest w porządku. Przez kilka dni jednak sprawdzałam, jaki ma kontakt z Mikołajem – opowiada Beata. Teraz, gdy chłopczyk ma ponad dwa latka, spędzają ze sobą niemal całe dnie – od rana do późnego popołudnia.
Eugenia Andziak, niania siedmiomiesięcznej Julki, córki Olgi Bołdok-Banasikowskiej: - Nianią zostałam z konieczności, ale mam do tego przygotowanie. Trzydzieści lat temu, gdy moja mama prowadziła Koło Gospodyń Wiejskich, skończyłam kurs wychowawców przedszkolnych.
A z dziećmi miałam kontakt przez całe życie. Wychowałam swoje, pomagam też rodzinie. I jednakowo kocham własne wnuczęta i maluchy, którymi się opiekuję. Dla mnie zajmowanie się dzieckiem nie jest trudne. Każde można odpowiednio podejść, kształtować. Ale i tak najważniejsza jest miłość do nich.