
Ta sprawa jest tajemnicza. Rodzice dziewczynki twierdzą, że amfetamina, którą zażyło ich 16-miesięczne dziecko, nie należała do nich. Mama dziewczynki weszła do pokoju i zobaczyła córkę z woreczkiem z białym proszkiem w buzi. Mała zachowywała się dziwnie. Przerażona matka od razu wezwała pogotowie, które zabrało dziecko do szpitala.
Narkotyki w moczu dziecka
- Mama wezwała karetkę pogotowia, bo zauważyła, że dziecko, bawiąc się, ma w ustach foliową torebkę z białym proszkiem. Podejrzewała, że to amfetamina – powiedziała w TVN24 Grażyna Żyłka, pediatra ze szpitala w Szczecinku. Badanie moczu dziewczynki potwierdziło obecność amfetaminy. Na szczęście pomoc przyszła w porę i dziecko mogło wrócić szczęśliwie do domu. Szczecinecka policja wszczęła śledztwo, które ma ustalić, czy rodzice dziecka narazili je na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia.
Skąd ta amfetamina?
Policji udało się ustalić, że dziecko znalazło torebkę z amfetaminę w pudełku, które znajdowało się w wynajmowanym pokoju. Rodzice dziewczynki twierdzą, że narkotyki nie należały do nich, a do pokoju, w którym przebywało dziecko wprowadzili się dzień wcześniej. Prokuratura i policja weryfikuje te zeznania. Osobie, która naraża dziecko na niebezpieczeństwo utraty zdrowia grozi do 5 lat pozbawienia wolności. Mamy nadzieję, że uda się ustalić, do kogo należały narkotyki i że ta dziewczynka już nie będzie narażona na takie niebezpieczeństwo.
Zobacz też:

34-letniej Agnieszce M. z Gdyni, która w sierpniu ub.r. pijana urodziła córeczkę, groziło 5 lat więzienia. Śledztwo po 8 miesiącach zostało umorzone. Prokuratura nie dopatrzyła się znamion przestępstwa i kobieta nie stanie przed sądem! Wszystko dlatego, że piła w ciąży, a nie zaraz po porodzie. To kolejny absurd naszego prawa. Takie postępowanie jest przyzwoleniem na picie alkoholu przez ciężarne . - Formalnie, z punktu widzenia medycznego, ofiarą pijanej matki nie jest nowo narodzony człowiek, tylko ośmiomiesięczny płód, którego prawo w tym zakresie jeszcze nie chroni – wyjaśnia w wypowiedzi dla gazety wyborczej prokurator Goebel. Bezkarne pijące w ciąży Agnieszka M. uniknęła kary, bo piła alkohol , zanim pojawiły się skurcze i rozpoczęła się akcja porodowa. Nie poniesie żadnych konsekwencji za to, że urodziła dziecko mające prawie 2 promile alkoholu we krwi, którego stan zdrowia lekarze określili jako poważny. Pijana kobieta urodziła dziecko w domu i dopiero po porodzie wezwała karetkę. Karetka zabrała noworodka do szpitala oraz pijaną matkę na obserwację. Kobieta wypisała się ze szpitala na własne życzenie. Natychmiast przewieziono ją do prokuratury, gdzie usłyszała zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia dziecka, za co grozi do 5 lat więzienia. Do tego momentu prawo chroniło dzieciątko. Agnieszka M. zaledwie po kilku godzinach została zwolniona i wróciła do domu. Kilkumiesięczne śledztwo zakończono, bo pijana kobieta naraziła płód, a nie noworodka! Kiedy prawo zacznie chronić tych, którzy sami nie są w stanie się bronić? Czy was też to tak oburza? Piszcie w komentarzach. Artykuł powstał w ramach akcji: „W ciąży nie piję!” „Mamo, to Ja” i Babyonline.pl Zobacz też: Wstrząsający list 8-letniej dziewczynki napisany przed tym, jak zginęła z rąk swojego ojca

Chłopiec samodzielnie wyszedł z domu wraz z towarzyszącym mu psem. Błąkał się po ulicach Myszkowa aż w końcu został zauważony przez policję. Dzięki tej interwencji jego mama, która jest chora na cukrzycę została przywrócona do życia . W innym przypadku ta historia mogła się skończyć tragicznie. Nie wiedziała, że jest chora Policjanci podczas zwykłego patrolu zauważyli przerażonego 3-latka, który przerażony nie był w stanie udzielić im żadnej odpowiedzi. Trudno było też ustalić gdzie mieszka. Mieszkańcy nie potrafili udzielić policjantom odpowiedzi. Za to do celu doprowadził ich pies, który spacerował razem z chłopcem. Zobacz także: Cukrzyca ciążowa - zobacz, co radzi ginekolog Okazało się, że mama chłopca jest nieprzytomna, a ojciec wrócił dopiero, kiedy policjanci weszli do domu. Kobieta straciła przytomność z powodu hipoglikemii, bardzo niebezpiecznej przy cukrzycy. Policjanci jeszcze przed przyjazdem karetki zdążyli przywrócić oddech. Mama dziecka nie wiedziała, że w ogóle jest chora. W rezultacie została zabrana do szpitala na obserwację. Z powodu braku wiedzy dziecko było narażone Warto zbadać przynajmniej raz w roku poziom glukozy we krwi , aby uniknąć takich sytuacji. Przez brak świadomości, że jest się chorym, można narazić na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale też dzieci, które są pod naszą opieką. Wśród objawów, które mogą sugerować chorobę znajdują się: osłabienie, zmęczenie, apetyt i utrata wagi, duże pragnienie, częste oddawanie moczu, kłopoty ze wzrokiem. Lepiej się zbadać zanim dojdzie do niebezpiecznej sytuacji. Źródło: wprost.pl, poradnikzdrowie.pl

Dzieci kochają odpusty, ich rodzice pewnie też, bo przypominają im własne dzieciństwo. Rodzinie Kamila Dybicha, radnego z Dąbrowy Górniczej, odpust będzie się teraz kojarzył źle, bo to na odpustowym straganie pod kościołem św. Maksymiliana Marii Kolbego, pan Dybich kupił swoim dzieciom balony z helem . Nie przeczuwał nawet – bo skąd? – na jakie niebezpieczeństwo naraził tym samym swoje dzieci. Teraz ostrzega innych rodziców na Facebooku: uwaga na balony! Ten feralny zakup mógł się skończyć dla jego córki bardzo źle, na szczęście tata był w pobliżu, by ją uratować. Balon jak bomba Kupiony na odpuście balon zapłonął w rękach 5-letniej córki radnego. Dziewczynka ma poparzone ręce , spalił się też kawałek dywanu: - Był wieczór, dzieci przekomarzały się między sobą, próbowały nawzajem odebrać sobie mocno już sflaczały balon. W pewnym momencie Marcel odbił go w stronę Ani, a balon stanął w płomieniach , zaczął fruwać po pokoju. Złapałem palące się tworzywo i pobiegłem ugasić je w łazience. Gdy wróciłem, zobaczyłem, że córka ma nadpaloną grzywkę i poparzone palce – opowiada "Gazecie Wyborczej" Kamil Dybich. Dlaczego balon się zapalił? Najprawdopodobniej nie był wypełniony helem, lecz innym gazem – tak uważa tata dziewczynki. Jest poruszony i trudno się dziwić jego oburzeniu: - Kiedy pomyślę, że dzieci przez tydzień bawiły się tymi kolorowymi bombami na sznurkach, że one wisiały w ich pokoju, tuż przy firankach, jestem przerażony – mówi gazecie. Być może, jak twierdzą niektórzy komentatorzy, balon był wypełniony wodorem lub tworzywo, z którego był wykonany nie miało odpowiednich atestów bezpieczeństwa i doszło do zapalenia pod wpływem ładunku elektrostatycznego. Policja zbada sprawę Ojciec dziewczynki natychmiast zniszczył drugi balon, by zapobiec kolejnemu nieszczęściu....